Kiedy najlepiej jest pisać wpisy? Późną jesienią, kiedy pogoda taka, że nawet wchodzącego na głowę kota na ogród nie wyrzucisz? Zimą, kiedy na ulicach plucha i ziąb? A może latem, kiedy skwar na głowę leje się tak, że wycieńczony człowiek szuka schronienia w każdej plamie cienia? Okazuje się, że ten ostatni przypadek całkiem sprawdza się w moim przypadku – piszę do Was z Děcina, tuż przy słynnym parku narodowym Czeska Szwajcaria. Ale dziś nie o tym pięknym zakątku będzie (o wspomnianym parku powstał swego czasu cały wpis, możecie go sprawdzić tutaj) – dziś będzie o tym, co czytać. Czeskiego. Na roadtripie. Pod palmą. Albo przy rybniku.
Książkowe lato
Wszystko jedno, gdzie, ważne – co. Czeskiej literatury czytam ostatnio całkiem sporo. Zasługę wielką w tym ma Moravská zemská knihovna, której szczęśliwą użytkowniczką jestem i z której korzystam tak często, jak tylko się da. Czasem jednak zdarzy się miła niespodzianka i czasem odpowiada za nią pewne czechofilskie wydawnictwo. Tak się stało tym razem – pewnego pięknego dnia na moją pocztę trafił przemiły mail od Wydawnictwa Afera, które wyraziło zainteresowanie wysłaniem mi cudownej, czesko-książkowej paczki. No i przyszła. Paczka. Wraz z nią rozpoczęło się szalone i niezwykle intensywne lato, które wciągnęło mnie do reszty i które zresztą nadal trwa – a ja w tak zwanym międzyczasie i niedoczasie, pomiędzy zleceniami, z rana przed pracą, w aucie podczas jazdy na kolejny wyjazd, u rodziców wieczorami – czytałam i czytałam. A teraz mogę już Wam napisać, co czytałam i co polecam.
Petra Soukopová i Pod śniegiem
Petra Soukopová to jedno z gorących nazwisk czeskiej literatury i jedna z najbardziej poczytnych w Czechach współczesnych pisarek. Wymienia się ją jednym cięgiem z Aleną Mornštajnovą czy Kateřina Tučkovą. I w przeciwieństwie do tych wspomnianych wcześniej – do niedawna nie miałam okazji zapoznać się z jej twórczością. Soukopová nie sili się na styl. Nie szuka poklasku, zgrabnych metafor, nie robi wrażenia jej dość suchy sposób opisu. Okazuje się jednak, że wcale tego nie potrzeba, żeby stworzyć opowieść wciągającą – bo Soukopová w swoim pisaniu sięga do trzewi.
Trzewi swoich bohaterów, rzecz jasna, ale przez to, że tak dobrze wczuwa się w narracje postaci, jest trochę tak, jakby miała jakąś niezwykłą zdolność zaglądania do głów nas wszystkich – bo przy wielości postaci chyba każdy z nas, jej czytelników, odnajdzie w choć jednym z nich jakąś cząstkę siebie. Nie inaczej było tym razem – pisarka zabiera nas wraz z trzema odmiennymi siostrami na urodziny ich ojca. Dom rodziców staje się sceną, na której każdy z bohaterów odgrywa własny teatr, przy czym wszyscy są skupieni na samych sobie. Wydaje się, że główną gwiazdą, a zarazem publicznością, dla każdego z nich, jest on sam. Wszystkie trzy siostry w jakiś sposób nie mogą dojść do ładu z własnymi uczuciami. Zachowują się niby racjonalnie, ale prawdziwe mechanizmy kierujące ich zachowaniem są o wiele bardziej skomplikowane; każda z nich niesie ze sobą jakiś bagaż doświadczeń, najczęściej nieprzyjemnych, o których nikt inny nie wie albo nie chce się dowiedzieć.
Szczerze Wam powiem, że tej książki nie da się połknąć na raz. Dla mnie była zbyt gorzką pigułką. Ilość jadu, złych emocji, traum, które czają się pod pozorem zwykłego rodzinnego spotkania, sprawia, że człowiek podczas lektury co chwilę sięga po szklankę z wodą, chcąc ją spłukać. Zdradzę Wam, czego ja najczęściej szukam w książkach (zresztą, to dotyczy także filmów) – oprócz wciągającej historii i okoliczności, książka, aby zrobiła na mnie wrażenie, musi dać mi przeżyć katharsis. Moment odkrycia. Moment szczerości i prawdy bohatera, który obnaża własne słabości, a tym samym leczy się z tajemnicy, odbiera jej moc, którą nad nim miała. Tymczasem tutaj grand finale nie następuje. Wszyscy czekamy na wybuch. Wiemy, że lawa czai się pod powierzchnią, że wszystko bulgocze i jest gotowe do eksplozji. Ale zamiast huku – cisza. A wszystko pokrywa śnieg.
Być może właśnie dlatego myślę o tej książce i o tym, o czym naprawdę jest, jeszcze kilkanaście dni po jej zakończeniu. To katharsis jest opóźnione i, o dziwno, wcale nie musi dotyczyć bohaterów książki. Zamiast myśleć o ich motywach, zaczynam się zastanawiać nad własnymi. Może właśnie na tym polega dobra literatura.
Ciemna strona Markety Pilatovej
Druga pozycja, którą otrzymałam od Wydawnictwa Afera, to „Ciemna strona” Markety Pilatovej. To książka, która mnie zaskoczyła. Osadzona w Jesionikach, opowiada historię niesamowitą. Tak, to chyba dobre słowo – bo wraz z kolejnymi przerzucanymi kartkami zagłębicie się coraz bardziej w historię, w której przeplatają się wątki nadnaturalne, fantastyczne, historyczne, duchowe i feministyczne. Ja się z tą książką oswajałam. To dlatego, że z jakiegoś powodu była zupełnie inna niż moje początkowe o niej wyobrażenia. Myślałam sobie – ma być historia, mają być wątki fantastycznie i do tego jeszcze Jesioniki, to pewnie będą wygnani Niemcy albo jeszcze wcześniejsze dzieje, na przykład stosy z czarownicami (bo tych swego czasu w Jesionikach nie brakowało). Ale… autorka miała inną wizję tej opowieści niż ja ????
Powieść jest wielowątkowa, Pilatová prowadzi nas przez wydarzenia widziane oczami kilkorga bohaterów. Jest stare pokolenie, jest nowe pokolenie, jest doświadczenie komunizmu i życia po jego upadku. Są w końcu i wspomnienia dziejów trochę wcześniejszych i poplątanych losów ludzi, którzy znaleźli się w Jesionikach pod koniec II wojny. Wszystko to spina się jednak inaczej niżbyście podejrzewali – a historia ta ma dużo więcej wspólnego z duchowością i mocami telepatycznymi niż można by przypuszczać. Przyznam szczerze – w pierwszym momencie pomyślałam: autorka trochę przeholowała. Ja lubię historie, w których realizm jest magiczny, trochę jak w literaturze latynoamerykańskiej (zresztą autorka mieszkała przez kilka lat w Ameryce Południowej, więc na pewno się z nim zetknęła i może trochę zainspirowała), ale gdzie wątki fantastyczne są tylko miłym dodatkiem ubarwiającym rzeczywistość, a opowieść jest bardziej o ludziach. Ta książka jest po tym względem inna. Mniej w niej liryzmu, więcej… pragmatyzmu? Fragmentów przypominających raport tajnych służb?
I to skojarzenie nie jest tak totalnie od rzeczy – okazuje się, że Pilatová tak do końca nie wymyśliła sobie komórki wywiadowczej zajmującej się siłami telepatycznymi, a jeden z bohaterów (sami sprawdźcie który!) ma nawet pewne oparcie w rzeczywistości. Tak, dobrze czytacie – istniała podobno jakaś komórka komunistycznych służb specjalnych, która w jakiś sposób badała telepatię i ten wątek też się w opowieści pojawia. Nie będę Wam jednak psuć niespodzianek – przeczytajcie sami i sprawdźcie, co mogło mnie w niej aż tak zaskoczyć.
Truchlin Vojtěcha Matochy
Trzecia część książkowej paczuchy to książka dla dzieci (!) – słynny „Truchlin”. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że nie trafił w moje ręce wcześniej, szczególnie, że jestem z tych osób, które wyrastały na Harrym Potterze i lubują się w takich opowieściach. Jak tylko o Truchlinie usłyszałam (a było to w niezastąpionym podcaście Drozdowisko), pomyślałam sobie – to jest przecież materiał na hit. O co chodzi?
Wyobraźcie sobie Pragę z jej wspaniałą, kunsztowną, starą zabudową, którą zachwycają się odwiedzający z całego świata. Stare Miasto, Žižkov, Vinohrady, Holešovice, Smíchov, Karlín… Nie trzeba dalej wymieniać, jestem pewna, że jeśli w Pradze byliście, oczami wyobraźni zobaczyliście właśnie te ulice, domy, kamienice, stare budowle, które nadal zapierają dech w piersiach.
A teraz wyobraźcie sobie, że w Pradze istnieje jedna dzielnica, specjalna dzielnica, w której… nie działa elektryczność. W ogóle żadne urządzenia elektryczne ani, tym samym, elektroniczne. Wszystko wygląda i pozostało takie, jakie było w wieku XIX. I tam nadal mieszkają ludzie – tylko żyją trochę inaczej niż reszta miasta. Niezwykłe?…
To tylko tło ciekawej i wartkiej historii, którą przeczytacie w Truchlinie. Głównych bohaterów jest trzech (trochę jak w Harrym, prawda?) i autor stawia przed nimi zadanie uratowania Pragi i całego świata – bo oczywiście pojawia się ktoś, kto chce wszystko, co dobre, zniszczyć. To także część pierwsza, książek i nie tylko, jest więcej. Autor Vojtěch Matocha we współpracy z Karelem Osohą stworzyli również serię komiksów osadzonych w tym samym uniwersum. (Bez bicia przyznam, że gdyby powstał film, pierwsza poszłabym do kina). A jeśli czegoś tym historii nie brakuje, jest to niezwykła atmosfera… Jeśli lubicie Pragę, tajemnice i macie dzieci, to jest świetny wybór na wieczorne wspólne czytanie.