To był jeden z tych deszczowych, przedłużających się piątków, kiedy każda czynność trwa zdecydowanie dłużej niż powinna. W powietrzu od rana czuło się już miłe, łaskoczące żołądek napięcie i wyczekiwanie – dziś ruszamy na wyprawę! Z potem na czole kończyłam ostatnie zdania pewnego dużego zlecenia, w międzyczasie wyskoczyliśmy jeszcze na meníčko do naszego nowego baru de esquina, a potem na krótką wizytę w Decathlonie po kurtkę i sandały (miały się przydać!) i ruszyliśmy przez popołudniowe brneńskie korki w stronę Czeskiej Szwajcarii.
Czeska Szwajcaria na weekend?
Czeska Szwajcaria! Tyle się nasłuchałam i tyle się naoglądałam w internecie, przygotowując się do tej wycieczki. To miał być kolejny krótki, bo weekendowy, wypad w piękne czeskie zakątki. Jadąc, minęliśmy České středohoří, które zafascynowało mnie strzelistymi kształtami gór i pozostałościami po dawnych wulkanach. Po kilkugodzinnej jeździe w końcu dotarliśmy – otworzyła się przed nami zielona kraina dawnych wulkanów, strzelistych skał, przetrzebionych lasów i najwyższego bezrobocia w całej Republice.
Piwo Ferdinand za 25 CZK!
To bezrobocie i bieda zresztą trochę nas uderzyły zaraz po przyjeździe, bo – aby tradycji czerwcowych wyjazdów stało się zadość – nocowaliśmy na trochę przypadkowo wybranym kempingu, który miał się znajdować w pobliżu interesujących nas miejsc. Kemping U Ferdinanda swoją nazwą nawiązywał do słynnego austrowęgierskiego cesarza, a wyglądem – do dawno i słusznie minionej epoki. Powstał prawdopodobnie w latach 70. lub 80. i wiele się od momentu powstania nie zmienił. Do dziś z rozbawieniem wspominam minę sąsiada*, któremu polano piwo Ferdinand za 25 CZK (tańsze niż woda, bez przesady mówiąc) bez pianki (a bez pianki oznacza, że szklanka jest brudna! – zawołał z przerażeniem na twarzy, wziął głęboki oddech i… duży łyk, no bo jak to nie wypić piwa za 25 CZK!). Wystrój restauracji, z brudnymi szybami, gazetkami na ścianach i wystawkami bardzo, ale to bardzo starych butelek po piwie oraz sprzętu domowego i obrazów rodziny cesarskiej, wraz z rzęsiście lejącym deszczem i zapadającym zmrokiem robił dość ponure wrażenie i zdecydowanie zwiastował przygodę. W deszczu więc, ja w nowej kurtce i sandałach (idealny zestaw na ulewę), zabraliśmy się za rozkładanie namiotu. Całą noc niemal nie zmrużyłam oka, wsłuchując się w równomierne obijanie się kropel ulewy o dach namiotu i szum dwóch rzek, które znajdowały się za nami, tuż za ogrodzeniem kempingu i zastanawiając się, czy za chwile nie odpłyniemy.
Przyroda, przyroda, przyroda…
Rano chmury ustąpiły, a nas przywitało słońce i… lamy! W kempingu mieszkała trzyosobowa lamia rodzinka, która przywitała mnie przy wejściu do toalety. Jak się okazało, w świetle dnia miejsce naszego pobytu było dużo przyjemniejsze niż w nocy. Przede wszystkim ze względu na bliskość natury – tuż za płotem płynęła rzeka, a na jej drugim brzegu ku chmurom pięły się strome skały. Nie czekając więc długo, ruszyliśmy do Hřenska, niewielkiej, acz przeuroczej mieściny u wejścia do ścieżek przyrodniczych: Edmuntovej i Divokiej. Obie zawierają w sobie możliwość przepłynięcia łódką i taką też opcję wybraliśmy – udało nam się popłynąć w górę Edmuntowej ścieżki i kontynuować spacer dalej w górę, aby po kilku godzinach powrócić do Hřenska. Spacer ciągnie się wzdłuż rzeki Kamenice, do której niedawno powróciły… łososie. Tak, wyobraźcie sobie, że łososie płyną tutaj aż z Morza Północnego Łabą i wpływają do Kamenicy, która jest jej dopływem. Dziś, dzięki zmniejszeniu działań przemysłowych zwierzęta te mogły wrócić w „rodzinne” strony, wykorzystując do tego celu specjalne drewniane „jezy”.
Czeska Szwajcaria i jej siostra
Czeska Szwajcaria to mniej znana siostra leżącej po drugiej stronie granicy Saskiej Szwajcarii. Region znany jest ze skalnych jarów, wąwozów i gór stołowych. W XIX w. podróżujący tu szwajcarscy artyści ochrzcili ją właśnie Szwajcarią; nazwa jak widać się przyjęła i dziś tak właśnie jest określana jako cel turystyczny. Najbardziej znanym punktem tego regionu jest prawdopodobnie Pravčická brána, którą wybraliśmy się obejrzeć kolejnego dnia. Pokonując niedługą ścieżkę, dochodzi się do niezwykłych formacji skalnych, pośród których umieszczony jest niegdysiejszy hotel (dziś restauracja z wystawą muzealną), wystawiony przez Edmunda Clary-Aldringena, a postawiona rękami włoskich robotników (którzy w okresie budowy byli po prostu… najtańsi). Sama brama to formacja skalna, na którą jeszcze do lat 80. można było wchodzić (!). Dziś jest to zakazane, bo ludzkie stopy wydeptały ją tak intensywnie, że zmniejszyła się o dobre pół metra. Skała nie jest twarda, to piaskowiec. Do dziś można w niej znaleźć napisy sprzed bagatela dwóch wieków.
Zwiastun wojny
Co ciekawe, we wsi Srbska Kamenice, niedaleko której mieszkaliśmy, przed 40 latami, w 1972 r. spadł samolot jugosłowiańskich linii lotniczych, w którym prawdopodobnie wybuchła bomba, wniesiona na pokład przez nieznanego mężczyznę w Sztokholmie, skąd samolot wylatywał. Zginęło 27 pasażerów. Tragedię przeżyła jako jedyna stewardessa Vesna, która jako jedyna do tej pory przeżyła upadek z 10 km. Tutaj poczytacie więcej o tym wypadku.
Co jeszcze można w Czeskiej Szwajcarii zrobić?
- raft po rzece Łabie,
- wycieczka rowerowa z Usti nad Labem do Litoměřic (ok. 28 km; wrócić można pociągiem; należy uważać, którą stronę rzeki się wybierze!),
- w Hřensku koniecznie udajcie się do budynku starej gazowni;
- ruiny zamku Falkenstejn (ruiny znajdują się na szczycie wielkiego głazu, na który trzeba wspiąć się po drabinie. Z góry chodzi się po przygotowanych kładkach, gdzie można obejrzeć pozostałości budowy i, przede wszystkim, zapierające dech widoki),
- odwiedzić piękne miasto Děčín i pospacerować nad Łabą i do zamku na wzgórzu (na ogrodach którego dojrzeliśmy drzewko… kiwi!).
W drodze powrotnej…
W drodze powrotnej do Brna zahaczyliśmy o kilka pięknych lub znamiennych dla Czechów miejsc; pierwsze to wąwóz Ameryka pod Pragą. Piękne, choć niedostępne i dość niebezpieczne miejsce (nie jest udostępnione do zwiedzania, to dawny kamieniołom zalany wodą, który dziś wygląda jakby znajdował się gdzieś w USA, a nie w Republice). Drugie to pozostałości po wypalonej w 1942 r. przez Niemców wiosce Lidice, której zniszczenie i wymordowanie większości mieszkańców było nazistowskim odwetem za zamach na Reinharda Heydricha (akcja czeskich „cicho-ciemnych”; później wytropionych i zabitych w kaplicy pod kościołem św. Cyryla i Metodego w Pradze, która sama w sobie także jest dość niesamowitym miejscem, jeśli jesteście w stolicy, warto zajrzeć).
* Sąsiada prawdopodobnie znacie z moich facebookowych opowieści #naukaczeskiegowpraktyce.