Ach, nie mogę uwierzyć, jak ten czas leci. Mamy połowę września, a przy tym dopiero wczoraj budziliśmy się w świecie, w którym zaczynała się najdziwniejsza wiosna mojego życia, granice pozamykali, a my wszyscy z niepokojem oczekiwaliśmy, co będzie się dziać. Tymczasem oczekiwany koniec świata nie nastąpił, chociaż wielu z nas chyba przypomniało sobie, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Doświadczenie to było o tyle trudne, że niemal z dnia na dzień znalazłam się nie po tej stronie granicy, co moja rodzina, a niemal efemeryczna linia na mapie, która do tej pory co prawda istniała, ale bardziej wirtualnie, niż faktycznie, stała się fizycznym murem oddzielającym mnie od bliskich.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/11.png)
Strasznie tęskniłam. Bo to jest tak, że jak człowiek żyje swoim życiem z dnia na dzień, a jednocześnie ma w głowie, że w dowolnym momencie może wsiąść w auto i ruszyć do domu, nie myśli o tej odległości. Ale kiedy ta możliwość nagle znika, natrętne myśli, nieprzyjemne myśli, kąsające myśli pełne tęsknoty i wspomnień powracają z uporem maniaka i ciężko jest się wyzwolić spod ich jarzma, szczególnie, gdy z domu nie wolno wychodzić, o ile nie udaje się do lekarza, pracy lub sklepu. Ta nowa rzeczywistość została z nami na dużo dłużej niż sobie na początku wyobrażaliśmy i całkiem mocno zamieszała w naszym życiu.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/14.png)
A potem nastało lato, wirus jakby przycichł, w Czechach wydawało się, że niemal zniknął (dzienne przyrosty nowych zachorowań utrzymywały się w okolicach 30, a nie 3000, jak w zeszłym tygodniu), wróciłam po długim czasie do domu i nie wiedzieć kiedy – lato minęło. Wróciłam w stare kąty, udało się jeszcze raz zobaczyć bliskich, wrócić w miejsca, w których się wychowywałam, jeszcze raz popatrzeć na zachód słońca nad jednym z wielkopolskich jezior, posłuchać szumu sosen na działce i wieczornych cykad świerszczy. Przypomnieć sobie wszystkie te dobre chwile, które przeżyliśmy.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/17.png)
A potem, w końcu, po wielu wahaniach i pertrurbacjach, ruszyliśmy w trasę. Plany się oczywiście zmieniły, bo początkowo w planach na to lato była Czarnogóra pod namiotem, tymczasem koniec końców wylądowaliśmy w Chorwacji, a konkretniej – na Istrii. I jeśli zapytacie mnie, czy to ja byłam pomysłodawczynią tego miejsca, to powiem, że nie, bo, szczerze mówiąc, do tej pory za Chorwacją nie przepadałam. Wydawała mi się: a. droga, b. gorąca, c. przepełniona i z żaden z tych trzech powodów nie zachęcał mnie, aby tam ruszać w lecie, zwłaszcza w momencie drugiej fali koronawirusa. Do tego los jakby chciał nas zatrzymać – tuż przed wyjazdem dwa razy odwiedzaliśmy SOR, jeszcze w Czechach, bo połowa naszej ekipy potrzebował szybkiej pomocy lekarskiej. Ale w końcu, z półdziennym opóźnieniem, ruszyliśmy w drogę.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/20.png)
Chorwacja mnie zaskoczyła. To nie był mój pierwszy pobyt, jak wspominałam przed chwilą; kilka lat temu spędziliśmy z Lubym tydzień na Makarskiej, kilka lat później odwiedziliśmy Zagreb i Plitwickie Jeziora, jeszcze innym razem, przejazdem, spędziliśmy przeuroczy wieczór na chorwackim wybrzeżu. Chorwacja kojarzyła mi się z nieznośnym gorącem, przed którym nie ma dokąd uciec, słoną wodą i pustynią. Podobnie jak w Hiszpanii, ze zdziwieniem odkryłam, że jestem dziewczyną z północy i tak zwyczajnie i po prostu brakuje mi zieleni. Jeśli dodać do tego dzikie tłumy, który przyjechały tylko się zabawić – możecie sobie wyobrazić moją reakcję.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/9.png)
Tymczasem ta Chorwacja była inna. Jechaliśmy przez Słowację i Węgry, i chyba już w momencie, gdy rozpostarły się przed nami setki kilometrów Niziny Węgierskiej, a potem na horyzoncie zaczęły się pojawiać coraz wyższe pagórki, a wreszcie – góry, dotarło do mnie, że zbliżamy się do morza. Kiedy następnego dnia, po długiej podróży, w końcu dotarliśmy na plażę, a moje nogi obmyły słone fale Morza Śródziemnego, poczułam, że warto było.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/4.png)
To, że było warto, potwierdziło się zresztą już wkrótce. Na nasz tygodniowy pobyt wybraliśmy Istrię – półwysep nad północną częścią Morza Śródziemnego, który w przytłaczającej większości znajduje się właśnie w Chorwacji. Istria okazała się na tyle zaskakująca, że łączyła w sobie zarówno pierwiastek słowiański, jak i śródziemnomorski, a język chorwacki mieszał się z wszędobylskim włoskim. Oprócz kuchni stricte bałkańskiej kosztowaliśmy też owoców morza i włoskich słodkości. Wąskie uliczki niewielkich średniowiecznych miasteczek czarowały i zachęcały do spacerów mimo panującego upału. Podobnie zresztą w swe progi zapraszali wszyscy tubylcy, właściciele sklepików, kawiarni i restauracji, którzy przygotowani byli na o wiele większe tłumy, a których lokale stały puste.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/3.png)
Sielskie widoki zielonych wzgórz i gór, na których hodowano winoroślą, przywoływały spokój na duszy. Spędziliśmy kilka przemiłych, choć upalnych dni, zwiedzając średniowieczne miasteczka, słynące z upraw winogron, drzewek oliwnych i… trufli. Któregoś dnia los zaprowadził nas pod drzwi pewnego winiarza, który widząc turystów, zaprosił nas do środka, posadził przy jednym z wielu ciężkich, drewnianych stołów i zaczął opowiadać o swojej firmie, rodzinie, a koniec końców także i o Chorwacji.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/10.png)
Chorwacja w opowieści lokalnego winiarza to kraj, który rozwinął się w ciągu kilkunastu lat w ogromnym stopniu. Tuż po wojnie kraj był w ruinie, a ceny śmiesznie niskie; bogatsze nacje przyjeżdżały tu i za bezcen spędzały luksusowe wakacje. Dziś jest zupełnie inaczej. Wcześniej ludzie wyjeżdżali i wywozili za granicę, choćby do Włoch, lokalne produkty, które sprzedawali za euro. Dziś we Włoszech bywa taniej niż w Chorwacji.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/15.png)
Pytany o kryzys spowodowany koronawirusem, nasz gospodarz odparł, że nic tak naprawdę złego się nie dzieje, oczywiście pod względem gospodarczym. Trochę z niedowierzaniem i wspominając niemal opustoszałe miasteczka w okolicy, słuchałam jego słów o tym, jak do tej pory osoby pracujące w turystyce zarabiały krocie, a okoliczne miasteczka zapełnione były nawet nie w 100%, ale 120%. Dziś, wzdychał z ulgą, jest luźniej, a ludzie, którzy mieli głowę na karku i nie wydawali wszystkiego od razu, przeżyją i odbiją sobie w trakcie kolejnego sezonu. Chorwacja jest bardzo zróżnicowana – dodał po chwili – ceny na wybrzeżu są wywindowane, a kraj w centrum jest zupełnie innym miejscem niż nabrzeże.
![](https://czerwonawalizka.com/wp-content/uploads/2020/09/6.png)
Nabrzeże bowiem jednocześnie bardzo korzysta, jak i cierpi z powodu masowej turystyki. Turysta to zarobek, a więc szansa na lepsze życie, ale jednocześnie jestem w stanie sobie wyobrazić, że nieustanne tłumy przewalające się w sezonie przez niewielkie miasteczka mogą przyprawić o ból głowy. Niemniej odwiedziny właśnie teraz tak bardzo turystycznego miejsca wcale złym pomysłem nie były – nie dość, że ludzi mało, spacerować można było przyjemnie, to i przyczynić się mogliśmy do jakiegoś zarobku dla tubylców.
A co wy sądzicie o Chorwacji? Lubicie? Nie przerażają was tłumy?
Dajcie znać.
M.
Na zdjęciach widzicie ujęcia z Istrii, głównie z średniowiecznych miasteczek.