Ten odcinek z serii Czechy na weekend gdzieś się schował w mojej szafie blogowej i utknął na dobre pod stertą pomysłów. Odnalazł się ostatnio, kiedy ruszyłam listę rzeczy do napisania, a ona rozsypała mi się pod nogi. Kartki pofrunęły, zaszeleściły, a jedna z nich wylądowała na moich stopach. Skoro już tam trafiła, nie mogłam jej zignorować – i tak właśnie dziś zapraszam Was na weekend w Karlowych Warach, do miejsca, które dorobiło się kroci i które pieniądzem (i nie tylko) śmierdzi z daleka; ale tych kroci nie dorobiło się w sposób oczywisty: to znaczy, nie wydobywając złota, srebra ani nawet nie innych metali szlachetnych tudzież mniej szlachetnych, a bardziej radioaktywnych – to miejsce wzbogaciło się na wodzie. Dziś, drodzy Państwo, udajemy się do najsłynniejszych czeskich łaźni – przed nami weekend w Karlowych Warach!
Karlowe Wary – po czesku Karlovy Vary – to miasto z ponad 50 tys. mieszkańców i znane na świecie uzdrowisko. To tutaj kręcono ujęcia do Casino Royal albo Ostatnich wakacji, wraz z 118 innymi filmami, które powstawały na ulicach i w przepięknych budynkach Karlowych Warów. Miasto słynie także z festiwalu filmowego, który odbywa się tutaj co roku. Kralovarsky kraj to także jeden z najpopularniejszych turystycznych zakątków Czech. Dziś, spacerując jego uroczymi uliczkami i nadstawiając ucha można by stwierdzić, że największą mniejszość w tym mieście stanowią… Czesi. To oczywiście niewinny żarcik; niemniej, obcokrajowców jest w Warach tylu, że można odnieść wrażenie, że się w Czechach w ogóle nie jest. Spacerując po uliczkach, z łatwością usłyszycie język rosyjski, który jest widoczny także na budynkach, bilbordach, a nawet na tabliczkach z nazwiskami przy dzwonkach do mieszkań.
Karlowe Wary to bowiem kurort, który jest niesamowicie popularny wśród Rosjan. Przyjeżdżają tutaj od czasu wizyty cara Petra I (który odwiedził Karlovy Vary dwa razy, w 1711 i 1712 roku), który rozsławił to miejsce wśród ówczesnej rosyjskiej elity. Po dziś dzień w Varach Rosjan jest wielu – chociaż w wyniku ostatnich wydarzeń (konflikt na Ukrainie, sankcje nałożone na Rosję) wielu z nich wyjeżdża. Wielu z nich także sprzedaje swoje nieruchomości, które są jednak tak drogie, że przez długi okres stoją puste. Centrum miasta bowiem aż ocieka bogactwem. Spacerując po promenadzie, a potem dalej, wśród urokliwych i niezaprzeczalnie pięknych kamienic, zastanawialiśmy się, czy sprzedaż rodzinnego domu wystarczyłaby, aby wykupić w jednym z nich pobyt na tydzień dla 4 osób.
Nie zawsze jednak Karlowe Wary były znanym ośrodkiem uzdrowiskowym – to urocze miasto rozwinęło się ze wsi Vary (pl. ukrop) w XIV w., po wizycie słynnego cesarza Karola IV, który wybrał się w pobliżu na polowanie na jelenia. Stąd też pojawiła się nowa nazwa: Karlovy Vary. Początkowo wodę, która jest bogata w sole mineralne, wykorzystywano wyłącznie do kąpieli, dość osobliwej, bo jej celem było zanurzenie się w jak najgorętszej wodzie. Dziś nie praktykuje się już tak drastycznych metod (najwyższa temperatura wody ze źródła Vřídlo oscyluje wokół 73o), a oprócz nabycia oryginalnego kubeczka (które dostępne są we wszystkich uzdrowiskach niemal na każdym rogu), z którym można pospacerować wśród pawilonów i popróbować wody z różnych źródeł, można także skorzystać ze specjalnych zabiegów. Łaźnie, czyli właśnie uzdrowiska związane z wodą, która w nich wybija i która charakteryzuje się właściwościami zdrowotnymi, to cel przyjazdu wielu Czechów, którym pobyt w takim miejscu (z różnych powodów) przepisuje lekarz.
Właśnie cele zdrowotne sprawiały, że wcześniej zjeżdżała tutaj cała (albo prawie cała) europejska elita. Jak dobrze poszukacie, to na wielu domach znajdziecie tabliczki upamiętniające wizyty słynnych gości: czy to rodzin królewskich, prezydentów, premierów czy innej maści ważnych osobistości – w tym poetów. Nazwisko Goethego może posłużyć chyba za doskonały przykład – mimo że poeta nie żyje już od ponad 190 lat, wciąż jest tutaj obecny. Kto znajdzie więcej tabliczek upamiętniających jego wizyty?…
Nasza wycieczka nie ograniczyła się wyłącznie do Karlowych Warów, które, choć przepiękne, sprawiały wrażenie ociekających bogactwem. To dość duży kontrast do tego, do czego jestem przyzwyczajona w Czechach [czyli do starej hospody z ciemnozielonym obrusem, ciężkich dań z menička i taniego piwa]; hospod jest tu jak na lekarstwo, a ceny w knajpach wywindowane pod sufit. To oraz fakt, że na ulicach częściej słyszało się język rosyjski niż czeski, sprawiało wrażenie, jakbyśmy z Czech w ogóle wyjechali. Dobrze, że przyjmowali od nas korony!…
Musieliśmy więc ruszyć dalej, zobaczyć coś więcej i sprawdzić, czy jacyś Czesi w tym zakątku Czech jeszcze się ostali. Ruszyliśmy więc, pierwszego dnia podjeżdżając lokalnym autobusem do uroczego Lokta, z którego spłynęliśmy do Warów biegiem rzeki Ohrze na kajakach… Sam Loket to przepięknej urody miasteczko położone na wzgórzu, które okala rzeka i lasy, a na jego szczycie dumnie pnie się do chmur zamek. Tę bajkowość wykorzystywali twórcy filmowi, m. in. w taki sposób. Oprócz urokliwości można tutaj znaleźć dobrze zaopatrzony sklepik i restaurację lokalnego browaru. Utopence zaspokoją głód każdego głodomora, a piwo ugasi pragnienie podgotowanych ukropem wędrowców. Natomiast wszystkich miłośników historii powinna zadowolić wystawa produkcji piwa w dawnych czasach, umiejscowiona w dolnej sali browaru. Spływ do Warów [niezbyt wymagający, trwa ok. 3-4 h] dostarczył nam natomiast spokoju, obcowania z przyrodą i pięknych widoków; w jego trakcie mogliśmy podziwiać niesamowite Svatošské skály.
Kolejną wycieczką był kolejowy wyjazd do Chebu – przygranicznego miasteczka, w którym widać, słychać i czuć było już Germańców. To oczywiście żarcik, niemniej jednak Cheb zdecydowanie różni się od innych zwiedzanych miasteczek architekturą oraz klimatem. To przygraniczne miasteczko straciło większość niemieckich mieszkańców po II wojnie światowej; dziś jest zamieszkane głównie przez Czechów. Zapewni nam jednak atrakcji na miły spacer po starówce i na zamek, który można zwiedzić. Myśmy wybrali opcję dwukołową: jeszcze na dworcu wypożyczyliśmy rowery od Českych Drach, państwowego przewoźnika, i ruszyliśmy najpierw na zwiedzanie miasta, a potem, wzdłuż rzeki Ohrzy, z powrotem aż do samych Karlowych Warów (69 km). Po drodze zrobiliśmy przerwę w browarze w Sokolovie, gdzie posililiśmy się nieco utopencami z chlebem i ruszyliśmy dalej. Na koniec wszyscy zgodnie narzekali na ból pewnej części ciała, ale także wychwalali uroki aktywnego zwiedzania.
Co jeszcze warto zwiedzić w okolicy?
- Františkanké Lazné – kurort pełen charakterystycznej dla kurortów architektury i zapachu uzdrowiskowej wody. Do przespacerowania i zażycia „atmosfery“; szczególnie dla osób, które przepadają za takim klimatem.
- Mariánské Lázně – śliczne uzdrowiskowe miasteczko położone w dolinie i na okolicznych pagórkach. Coś pomiędzy Karlowymi Warami a Franciszkańskimi Łaźniami, jest tu trochę blichrtu i zamieszania, ale znajdzie się i zaciszny zakątek, jeśli ktoś chciałby się zrelaksować.
- Rezerwat przyrody Soos – rezerwat o tajemniczej nazwie pochodzenia germańskiego, która oznacza to, czym Soos jest, czyli mokradłami. Ziemia bogata w dolomit i krzem przypomina nieco krajobraz księżycowy, a całość okala śceżka dydaktyczna, składająca się z drewnianej kładki umożliwia przejście po najciekawszych fragmentach suchą stopą. Ciekawość odwiedzających na pewno wzbudzi wciąż wydobywający się na powierzchni niedużych jeziorem dwutlenek węgla, który sprawia, że całość wygląda jak naturalne jacuzzi. Woda jest jednak niestety zimna. Ciekawe miejsce; można przejść z wózkiem.
- Loket – przepięknej urody miasteczko na zakolu rzeki Ohrzy, która okala stare miasto. Do zwiedzenia Muzeum Tortur, odwiedzić także warto browar i restaurację św. Floriana. Wspaniałe utopence!
- Cheb – stare poniemieckie miasto z piękną starówką. Do zwiedzenia zamek. Piękne stare żydowskie domki na starówce.