dobre życie, Myślodsiewnia

Serial, czyli okno na świat

Dziś Blue Monday, więc wbrew temu temat lekki i przyjemny: seriale, które nie ogłupiają, a przyciągają i dla oka przyjemne są – nie tylko polskie, nie tylko amerykańskie, ale takie, dzięki którym przy okazji dowiecie się kilku ciekawostek i spojrzycie na rzeczywistość okiem sąsiadów, trochę inaczej. Oczywiste oczywistości, jak Gra o Tron, wyłączam z mojej listy, bo jest to serial na tyle znany, że i tak kto miał zacząć go oglądać, już to na pewno uczynił. Wiedzcie jednak, że i tak zajmuje specjalne miejsce w moim sercu.

#4 Supernatural

Show stary niemal jak ten świat. Już niemal nie pamiętam, kiedy zaczynałam go oglądać, ale było to chyba jeszcze zanim wyginęły dinozaury! Obecnie leci sezon bodajże już 12, poziom niestety trochę był opadł, jak to zazwyczaj bywa, wciąż jednak wracam do braci Winchesterów ze sporym sentymentem. Historia dwóch braci, którzy starą Impalą przemierzają Stany jak te długie i szerokie, polując na potwory, duchy i stwory niemal Nie z tego świata. Takie zresztą jest właśnie polskie tłumaczenie tytułu. Za co go kocham? Za humor nie z tej ziemi, przezabawne elementy komediowe, niesamowitą chemię między dwoma głównymi bohaterami i kilka naprawdę udanych postaci pobocznych. Rzadko się zdarza, by obsada jakiegoś serialu była tak dobrze dobrana. Chyba właśnie dla niej wciąż go oglądam 😉

#3 Outlander i Call the Midwife

Dwie produkcje BBC. BBC to trochę inny świat, na pewno trochę bardziej skomplikowany i trochę mniej zjadliwy dla tych, co wychowani na serialowym fast-foodzie, czyli standardowych produkcjach amerykańskich trwających 42 minuty. Powiem Wam jednak, że czasem warto zmienić perspektywę! Zwłaszcza, gdy lubicie podróże nie tylko geograficzne, ale także te w czasie. Outlander to historia dziewczyny z czasów końca II Wojny Światowej, pielęgniarki i zielarki,  która przeniosła się w czasie do 1743 roku i tam poznaje życie wśród góralskich ludów Szkocji. Historia niesamowitej miłości, która na ekranie rozgrywa się odrobinę wolniej do tego, do czego przyzwyczaiły nas amerykańskie standardy i przez to dostarcza naprawdę sporej dawki silnych emocji. Dodać do tego pieczołowicie odwzorowanie historycznych detali i ówczesnego życia codziennego, a także ten szkocki akcent oraz odtwórcę głównej postaci męskiej… i już możecie nie wstawać sprzed ekranu przez kolejne dwa sezony Outlandera.

Z kolei Call the midwife to inna produkcja BBC, która rozgrywa się w latach 50 XX wieku we wschodnim Londynie, w tak zwanej dzielnicy biedoty. Nie ma tu spektakularnych wybuchów, strzelania czy niezapomnianych uniesień miłosnych, a jednak serial ten ma w sobie coś takiego, że niestrudzenie obejrzałam kilka sezonów. Ten element zaspokajania ciekawości, jaki budzi czasem we mnie opowieść babci lub dziadka o tym, jak żyło się dawniej. Bo niby to tylko kilkadziesiąt lat temu, a jednak życie zmieniło się tak szalenie, że ludzie z tamtej epoki wydają się czasem istotami z innej planety. Dodatkowym atutem jest akcent, do którego trzeba się mocno przyzwyczaić, by oglądać ze spokojem i w pełni rozumieć wypowiadane kwestie. Na plus!

#2 Ministerio del Tiempo i Timeless

Wychodzimy, ale tylko nieznacznie, poza obszar anglojęzyczny. Pierwsza hiszpańska produkcja, która wydała mi się tak bardzo amerykańska. Nie jestem do końca pewna, na czym to polega, ale produkcje telewizji hiszpańskiej mają w sobie dość specyficzną nutę (tak samo, jak zapewne polskie lub czeskie) i na tym tle bardzo różnią się od amerykańskich odpowiedników. Nie zawsze wszystko jest od początku jasne, schematy budowania opowieści trochę się różnią, nie ma jednoznacznych i oczywistych odpowiedzi. Ogólnie chyba są to produkcje trochę bardziej „swojskie”, ale przez to też trochę bardziej wymagające. Na tym tyle Ministerio del Tiempo trochę się wyróżnia, bo zbudowane jest trochę właśnie na wzór amerykańskich schematów – w skrócie: oprócz Ministerstwa Finansów czy Sprawiedliwości, w Hiszpanii w ukryciu działa również Ministerstwo Czasu. Dzięki królowej Isobel (tak, tej samej, która wygnała ostatecznie muzułmanów i zdobyła Granadę w 1492 oraz sfinansowała z mężem wyprawę Kolumba) i wyliczeniom jednego z później zamordowanych Żydów, odkryto formułę pozwalającą budować drzwi do przeszłości. Ministerstwo nieustannie więc zabiega o to, by nikt postronny nie dowiedział się o możliwości podróżowania w czasie oraz dba o to, by historia pozostała taka, jaką ją znamy, a nikt niepożądany jej nie zmieniał według swojego widzimisię. Podróżować można jednak tylko na terenie Hiszpanii – bardzo na plus za zauważenie, że Hiszpania nie jest jedynym krajem na świecie. Pojawiają się także złowrodzy Amerykanie, którzy chcą okraść Hiszpanię z jej dzieł narodowych, a być może także zagrozić jej dzisiejszej pozycji. Agenci Ministerstwa krzyżują im więc plany, przy okazji próbując załatwić różnorakie osobiste interesy.  Świetne jest także krytyczne podejście twórców do własnego narodu i obśmianie różnych, niekoniecznie pozytywnych, cech narodowych; zauważenie wszelakiej problematyki ideologii, które rządziły wiele lat w Hiszpanii i ich krytyczna ocena. Pojawił się nawet odcinek, w którym Hiszpania stała się na powrót narodowo-katolicka, a kobiety wróciły do kuchni i wychowywania dzieci. Jest więc także element edukacyjny 😉

Timeless to amerykański odpowiednik Ministerstwa Czasu. Pojawiły się informacje, że jest to po prostu plagiat i tak, Timeless właściwie można by tak właśnie określić. Są oczywiście różnice, ale podobieństw jest aż nadto – w gruncie rzeczy jest to trochę uproszczona, nieznacznie zmieniona opowieść przeniesiona na grunt amerykański. Serial raczej średni – oglądam z czystej ciekawości i chęci porównania. Oraz dla historycznych ciekawostek. Tak, bo to chyba kolejny plus, o którym jeszcze nie wspomniałam – obejrzenie Ministerstwa to świetny sposób na liźnięcie historii Hiszpanii/Stanów. ¡Que aprovechéis!

#1 Cuéntame cómo pasó i Vypravej

Co do plagiatów, to hiszpańska telewizja ma chyba do nich szczęście… lub pecha, zależy, jak na to spojrzeć. Jest bowiem jeszcze jedna produkcja: Cuéntame cómo pasó, której nie można odmówić podobieństwa do czeskiego Vypravej. W odróżnieniu jednak od Ministerstwa, tutaj obie produkcje są naprawdę dobre. Cuéntame to trochę taki polski Dom, serial obyczajowy, opowiadający historię zwyczajnej rodziny Alcántarra z perspektywy jej najmłodszego członka, poczynając od późnych lat 60 do współczesności (w chwili obecnej są gdzieś w okolicach lat 80), która wykorzystuje poszczególne historie członków rodziny, by pokazać losy współczesnej Hiszpanii – zobaczymy więc również wstawki autentycznych zdjęć z tamtego okresu. Vypravej został stworzony na dokładnie takiej samej zasadzie, w odróżnieniu jednak od Cuéntame, Czechom wystarczyło tylko kilka sezonów, by opowiedzieć całą swoją nowoczesną historię (Cuéntame liczy już kilkanaście sezonów i właśnie zostało odnowione na kolejne dwa…). Bardzo polecam, bo to świetny sposób, by zrozumieć, dlaczego Hiszpanie/Czesi są, jacy są i jak wyglądała ich codzienna rzeczywistość kilkadziesiąt/kilkanaście/kilka lat temu. A jakie zabawne jest odnajdywanie w ich przeszłości elementów naszej własnej rzeczywistości!

A Wy, co oglądacie? Czy jesteście w stanie polecić coś naprawdę fajnego, co niekoniecznie będzie polskie lub pokazujące jakąś ciekawą kulturę? Czekam na pomysły 🙂