Jak zwiedzać Czechy?, Urlop

Jak najlepiej do Czech NIE podróżować

No więc jestem. Fotel na miejscu, lampa przyświeca miłym dla oka światłem, a ciepłe brneńskie powietrze wpada przez okno. Tak, tak, mamy tutaj bardzo przyjazną zmarzluchom jesień – wczoraj spokojnie można było chodzić bez kurtki! Wiatr przegnał pokłady smogu (który niestety tutaj również się pojawił), a niebo zajaśniało przejrzystym błękitem. Dziś więc, na rozluźnienie, opiszę Wam kilka sposobów, w jaki do Czech najlepiej NIE jechać.

Zaciekawieni?…

Ten absurdalny wstęp to jednak nie pomyłka. Kilka dni temu bowiem wracając do domu w rozmowie pojawił się Choceń, a to znowu nasunęło całą gamę skojarzeń. W takim bądź razie – jak najlepiej do Czech NIE podróżować?

20151108_161155_resized

Sprawę można załatwić dwojako. Bądź przygotowując się kompleksowo lub w ogóle – kompleksowe przygotowanie może Was bowiem na wiele przygotować, natomiast jadąc w ogóle bez przygotowania, wybierzcie po prostu stopa i bądźcie od razu gotowi na przygody.  Wszelkie środki pośrednie mogą zakończyć się intrygującymi przygodami, które za chwilę barwnie i obficie Wam opiszę.

Po pierwsze, nigdy ale to PRZENIGDY nie ufajcie kolejom. Zasada numer jeden brzmi: kolej to zło, kolei w żadnym przypadku i pod żadnym pozorem się nie ufa. Dlaczego?…

20151108_164039_Richtone(HDR)_resized

PKP oraz wszystkie jej podspółki to najlepsi kabareciarze w Polsce, a za swój popisowy numer uważają rozkład jazdy. Co jakiś czas go co prawda uaktualniają, ale tak naprawdę niepotrzebnie, bo każda, nawet najstarsza wersja bywa równie zabawna, kiedy okazuje się, że a. spóźnienie przedłuża się właśnie do 90/200/350 minut (niewłaściwe skreślić) oraz może ulec zmianie, za niedogodności przepraszamy, b. Twój pociąg owszem jechał, ale wczoraj, bo dziś akurat przypada 13 listopada, a akurat tego dnia właśnie ten pociąg nie jedzie, c. w nowym rozkładzie okazuje się, że Twoja przesiadka dawno zdążyła już odjechać, kolejny pociąg następnego dnia, a dworzec to właśnie zamykają, no bo bezdomni.

I zostajesz sam(a) z czerwoną walizką pod drzwiami śmierdzącego moczem dworca, natomiast na zewnątrz robi się nieprzyjemnie ciemno, wokoło właściwie to las, bo mieścina mała i w oddali, wiedząc, że dalej już nie pojedziesz, bo nie ma jak, a wrócić też się nie da, bo, no właśnie, nie ma jak i marząc, by znaleźć się w środku oblanej uryną budowli.

20151108_162546_resized

Po drugie, nigdy, ale to NIGDY nie zapominaj wziąć ze sobą kilku przysłowiowych groszy w różnych walutach, gdyż mimo, że jeździsz tą trasą często i bilet graniczny (pomiędzy ostatnią stacją polską a pierwszą czeską lub vice versa), który zazwyczaj można zakupić u polskiego lub czeskiego konduktora za złotówki LUB korony, teraz nagle zakupić można TYLKO w walucie czeskiej, natomiast Ty ostatnie korony przeputałeś(aś) na głupią kanapkę na dworcu w Brnie. Czeski konduktor na pytanie, czy można zapłacić w złotówkach, kartą płatniczą lub po prostu kupić bilet u polskiego konduktora, który w Twoim nieszczęsnym pociągu pojawi się za 10 minut, na kolejnej stacji, śmieje Ci się prosto w twarz, a potem poważnieje i stwierdza: „Na czeskiej ziemi tylko w KORONACH!”, a potem, ciszej, dodaje: „Chyba że ma Pani euro”.  Wtedy okazuje się, że 5 euro, które zawsze, ale to ZAWSZE masz w portfelu, akurat przełożyłeś(aś) do drugiego i słyszysz, że w takim razie konduktorzy będą zmuszeni wysadzić Cię na kolejnej stacji, która charakteryzuje się tym, że we wsi, gdzie się znajduje, największą zdobyczą cywilizacji jest właśnie ona, natomiast nie dotarła tam jeszcze takaż zdobycz, jak terminal płatniczy, co w rzeczy samej zmusi Cię do 10 kilometrowego marszu w śniegu przy temperaturze -10 stopni do najbliższego bankomatu, już w Polsce, by jakikolwiek bilet dokądkolwiek zakupić.  Dlatego właśnie, jeśli nie chcesz liczyć na dobroć i współczucie współpasażerów, którzy się nad Tobą ulitują i bilet Ci zakupią, noś zawsze parę koron lub jeszcze lepiej – parę euro w kieszeni.

Palava.
Palava.

Po trzecie, NIGDY nie zdawaj się na intuicję. W podróżowaniu koleją intuicja po prostu nie istnieje. I zapamiętaj to dobrze: NIE ISTNIEJE. Jeśli jednak uprzesz się, że tak, cóż mogę powiedzieć – been there, done that – możesz na przykład wylądować w Ołomuńcu zamiast w Kłodzku, albo na przykład nie wysiąść na czas w Usti nad Orlici i przejechać się o stację dalej, do Chocenia. Dworzec co prawda mają piękniusi, czysty i nowoczesny (i bezdomni też jacyś tacy mili!) i miło się na nim siedzi przez 6 godzin czekając na ratunek; natomiast wizja, że za chwilę go zamykają, pociągu w stronę Polski dziś (godzina 17) już po prostu nie ma, a na dworze temperatura oscyluje w okolicach – 20 stopni, jest zaiste intrygująca. Może przecież zawsze ruszyć przez góry i śnieg na piechotę, ciągnąc za sobą czerwoną walizkę.

A o tym,  co wydarzyło się potem, zacząć pisać bloga 😉

alfa