Czy zastanawialiście się kiedyś, jak to będzie już kilka lat po przeprowadzce, kiedy na dobre osiądziecie w kraju docelowym, znajdziecie swoje miejsce, dom, przyjaciół, poznacie w jakimś stopniu kulturę i… opanujecie język docelowy? No właśnie – czy w ogóle możliwe jest poznanie języka kraju docelowego w takim stopniu, aby poczuć się w nim jak domu, nigdy nie martwić się, jak coś powiedzieć ani czy Wasz akcent za bardzo Was nie zdradza?… Oto kilka myśli o tym, czy umiem czeski dość dobrze i czy istnieją szanse, że kiedykolwiek go w takim stopniu opanuję.
Nauka języka obcego to orka
Zacznijmy od tego, że każdy przypadek jest inny. Nauka języka obcego to złożona sprawa, a jej powodzenie zależy od wielu czynników. Pierwszy i podstawowy jest taki, czy danego języka uczyliście się przed wyjazdem. Osoby wyjeżdżające do krajów anglo- lub niemieckojęzycznych mają o tyle łatwiej, że języka z dużym prawdopodobieństwem uczyły się w szkole, może też na jakichś kursach i pewnie jakieś podstawy – albo i rzeczy zaawansowane – już umieją. Osoby, które jadą do Czech i które zakładają, że język czeski jest na tyle podobny do polskiego, że sam język ojczysty im wystarczy, może spotkać niespodzianka.
Czeski jest językiem co prawda podobnym, ale nie na tyle, aby Polak z Czechem w sytuacji trochę bardziej złożonej niż kasjer-klient się zupełnie bez problemów dogadał. A dodać należy, że Czechom niekoniecznie musi się chcieć próbować zrozumieć obcokrajowca, który brzmi dziwnie i mówi nie po czesku. Co więcej, opanowanie języka jest niezbędne do tego, aby w czeskiej społeczności się odnaleźć. I stąd już niedaleko do mojego tytułowego pytania: czy umiem czeski dość dobrze?…
Czeski kontra polski
To pytanie przyszło mi do głowy po jakiejś szczególnie długiej rozmowie telefonicznej po czesku. I nie, to nie tak, że już się rozmów telefonicznych w języku obcym nie boję. Z nimi to w ogóle jest tak, że w wielu osobach wywołują strach, a już rozmowa taka w języku obcym, którego się uczycie, przez telefon, który może wydawać nieokreślone trzaski i szmery, z osobą, której głos może zostać zniekształcony albo która może używać nieznanych dla was słów, i to w sytuacji, gdy mowa ciała w niczym wam nie pomoże [bo bez względu na to, ile byście nie machali rękoma, nikt tego nie zobaczy], może wywoływać nie lada popłoch. Jeszcze do niedawna tak było i w moim przypadku.
W domu z Lubym mówimy głównie po czesku. Nie umawialiśmy się na to, po prostu tak wyszło. Wydaje mi się, że głównie dlatego, że czeski jest po prostu szybszy. Bardziej ekonomiczny. Trzeba mniej nagimnastykować język, aby przekazać jakąś myśl. Dodatkowo jesteśmy otoczeni czeskimi znajomymi i rodziną i to też trochę wymusza używanie konkretnego języka. Na polski przechodzimy, albo raczej – ja przechodzę – gdy np. w kłótni zostanie mi wytknięta zła czeska wymowa. Och, to jest ta uszczypliwość, za którą mogłabym za uszy na sznurku delikwenta wieszać. Wówczas z całą dostojnością i dumą (oraz podkulonym ogonem) powracam do języka macierzy i odmawiam komunikacji po czesku. Po polsku rozmawiamy też na jakieś konkretne tematy, które łatwiej nam właśnie w tym języku omówić. Czasem to jest jakaś zagwozdka historyczna, polski program telewizyjny albo aspekt związany z polską mentalnością. Bywa, że wyjaśnienie jakiegoś zjawiska po polsku jest prostsze i bardziej oczywiste niż po czesku. Czasami także używamy go jako naszego tajnego kodu – gdy chcemy w towarzystwie przekazać sobie jakąś nieprzeznaczoną do uszu innych myśl – i polski nadaje się do tego wspaniale (podobnie jak czeski w Polsce).
Nauka czeskiego: rzeczywistość a wyobrażenia
Czeskiego używam więc każdego dnia. Czy kiedykolwiek uczyłam się go metodą tradycyjną?… Tak, owszem, chodziłam na pewien kurs czeskiego w Poznaniu (bardzo zresztą fajny). Nie trwało to jednak długo (jeden albo dwa semestry?) i mimo że był to standardowy kurs (czyli 2 czy 3 godziny zajęć tygodniowo), nie było go wystarczająco dużo, abym robiła znaczące postępy. To był zresztą już poziom B1/B2; wszystkiego przedtem i wszystkiego potem uczyłam się sama, ze słuchu, seriali i książek fabularnych. Próbowałam także trochę z podręczników, ale nigdy nie wytrwałam w tym zbyt długo. Z tą nauką było też tak, że długo wydawało mi się, że mówię już naprawdę nieźle, bo nikt mnie szczególnie nie poprawiał. Tak, zdarzały mi się wpadki, ale dopóki nie spotkałam się z moją dawną dobrą kumpelą-Czeszką, która jest tak jak ja, filolożką, nie wiedziałam, ile błędów popełniam. Ona była pierwszą osobą, która zapytała, czy chcę, aby mnie poprawiała, i pokazała mi, ile jeszcze muszę się nauczyć. Czy rozmawiałam w sposób zrozumiały dla innych? Tak, trochę śmiesznie czasami i trochę nieporadnie, ale zrozumiale. Ale ja chciałam lepiej. Ja chciałam brzmieć jak Czeszka. Czy to mi się udało?…
Oczywiście… że nie. Osiągnięcie akcentu, dzięki któremu brzmiałabym jak native speakerka, jest mało prawdopodobne; dla wielu w ogóle nieosiągalne. Doszłam jednak do wniosku, że nie jest mi to do niczego potrzebne. Ważne jest, aby mówić zrozumiale i poprawnie, w ten sposób będę mogła się bez problemów komunikować z lokalsami, a o to przecież chodzi. Mieszkam zresztą w mieście, w którym jest tylu obcokrajowców, że nikogo chyba już tak bardzo trochę inna wymowa nie dziwi. Jak to się więc stało, że udało mi się prawie bez kursów osiągnąć poziom języka, który pozwala mi na życie w czeskiej społeczności bez większych problemów (za to z małymi wpadkami)?
Czeski na co dzień
Codzienne ćwiczenia, codzienna praktyka, słuchanie i mówienie… To dało bardzo dużo, wszystkie codzienne sytuacje wyrobiły we mnie sporo automatyki językowej, którą ciężko jest przyswoić na kursach. W początkowych latach nauki bardzo, ale to bardzo moją znajomość czeskiego poszerzyły czeskie seriale oglądane z czeskimi napisami. Słuchałam i czytałam jednocześnie i nagle niezrozumiałe i dziwne głoski zyskiwały formę i stawały się zrozumiałe albo z kontekstu, albo dlatego, że napisane nagle kojarzyły mi się z polskimi słowami bardziej niż ich wersja mówiona. Być może dlatego dziś często niektóre słowa dość automatycznie pojawiają się w mojej głowie, zanim jeszcze zacznę ich szukać. Być może też dlatego część z nich trochę przekręcam…
Czy człowiek myśli w języku obcym? To dobre pytanie. Odpowiedź zależy pewnie do tego, czy myślicie także w języku polskim. Myślenie to dość skomplikowana sprawa; część odbywa się w sposób bezsłowny, obrazowy, skojarzeniowy; część opisywana jest w naszej głowie słowami. Zdarza i zdarzało mi się myśleć chyba w każdym języku, którego się uczyłam (to jest, oprócz łaciny. Ta nawet w mojej głowie nie przestała być językiem martwym). Na co dzień najczęściej myślę po czesku; ale bardzo często myślę też po polsku. Zdarza się po angielsku albo hiszpańsku; wszystko zależy od tego, czym aktualnie żyję. Język zmienia mi się trochę tak, jak zmieniało się kasetę w magnetofonie albo płytę w CD-romie – to znaczy, muszę się przestawić. Czasami to wcale jednak nie jest proste, czasami niektóre konteksty aż się proszą o jeden lub drugi język i nic na to nie mogę poradzić. To pewnie dlatego czasami lubię je łączyć i smakować w różnych kombinacjach i radochę sprawia mi rozmowa z ludźmi, którzy tak jak ja języki kochają i też przeplatają je w przeróżnych konstelacjach.
Czy umiem czeski dość dobrze?
Czy umiem więc już czeski wystarczająco dobrze?… I tak, i nie. Mam wrażenie, że jestem w stanie swobodnie porozmawiać na wiele różnych tematów, ale często zdarza mi się, że w towarzystwie Czechów nagle zabraknie mi jakiegoś konkretnego słowa, którego usilnie szukam i nie zawsze się doszukam. Co więcej, metoda zanurzenia dała mi pełną swobodę komunikacji, ale poskąpiła umiejętności pisania. To ćwiczę ostatnimi czasy, również sporo po czesku czytając. Nie jestem pewna, czy mi wystarczy; prawdopodobnie niezbędne będzie w końcu pochylenie się nad zasadami ortografii, niemniej na razie korzystam z uroków czeskiej literatury i łudzę się, że wszystkie długie głoski same wejdą mi do głowy (tak samo jak weszły wcześniej „ż” i „rz”, „ó” i „u” itp.). Starając się odpowiedzieć na tytułowe pytanie, chcę chyba powiedzieć, że moja nauka czeskiego nie zakończy się pewnie nigdy. Przede mną jeszcze bardzo dużo odkrywania smaczków języka czeskiego i już bardzo się na nie cieszę. Jednocześnie dawka znajomości języka, jaką już otrzymałam, jest wystarczająca do życia w Czechach. A co Wy myślicie o nauce języka kraju adopcyjnego?…
M.
PS W temacie nauki języków obcych ogólnie oraz nauki języka czeskiego powstało już kilka artykułów. Poniżej wrzucam Wam linki do nich, być może coś Was zaintryguje:
- Jak uczyć się języków obcych – wpis stary, ale jary; to nadal aktualna instrukcja, jak podejść do nauki języków, szczególnie przydatna dla wszystkich tych, którzy efekty chcą osiągnąć szybko i trochę się gubią, jak do ogromu materiału językowego podejść;
- Jak uczyć się czeskiego – to wpis o konkretnych metodach, wypróbowanych częściowo także przeze mnie, które mogą okazać się pomocne w trakcie nauki języka czeskiego;
- Moje czeskie wpadki językowe – czyli coś dla tych, którzy chcą się pośmiać i uczyć na cudzych błędach; we wpisie obnażam wiele z moich wstydliwych wpadek językowych.