dobre życie, Myślodsiewnia

Spowiedź blogerki

Ostatnio, mam wrażenie, mój blog trochę podupadł. Pewnie to zauważyliście – artykułów jest mniej, są mniej spontaniczne, i prawie każdy wpis je zapowiadający zaczyna się od „No wreszcie (…)” albo „Po wielu tygodniach (…)”. Rzeczywiście moja aktywność blogowa uległa obniżeniu.

Blokada, którą sama sobie stworzyłam

Trochę to się wiąże z jakąś blokadą psychiczną. Po stworzeniu pierwszego sezonu podcastu poczułam się na tyle wyczerpana opracowaniem tylu dużych i często ciężkich tematów, że zapragnęłam odpocząć. A potem, kiedy już wiedziałam, że chcę wrócić, miałam z tyłu głowy: „teraz nie mogę pisać spontanicznych głupot, trzeba zrobić to porządnie”. W mojej głowie sama podwyższyłam sobie poprzeczkę – z jednej strony to fajnie, bo jakość tekstów rosła, z drugiej wcale nie fajnie, bo kiedyś ukazywały się 1-3 wpisy na miesiąc, a teraz dzieje się tak o wiele rzadziej.

Doszłam jednak do wniosku, że taka formuła nie ma sensu, bo ja przede wszystkim lubię pisać. I mogę to robić właściwie na każdy dowolny temat, spontanicznie, i w dowolnym miejscu, i zresztą często takie teksty są pisane najbardziej od serca i tworzą najfajniejsze rozmowy okołoblogowe. Nie ma więc zmiłuj, biorę się w garść i wracam do blogowania trochę mniej poważnego.

Pruska rodzina

Czy to znaczy, że tematów poważnych nie będzie? Oczywiście, że nie! Ja jestem wychowana w polskiej, ale niemniej kulturalnie pruskiej rodzinie (jeśli kiedyś oglądaliście na IG memy o niemieckiej matce, to jakby ktoś je robił o mojej*). Innymi słowy: nie boję się pracy i lubię ciężkie tematy. Bez trudnych tematów nie ma życia. Będą na pewno. Tylko teraz postaram się je przeplatać trochę z luźniejszymi wpisami, trochę typu gawędziarskiego. Na pierwszy rzut pójdą zwyczaje przedgwiazdkowe, bo to jest coś, co w czeskim oczekiwaniu na Gwiazdkę bardzo lubię i co trochę różni się od polskich zwyczajów. Dawno temu popełniłam wpis o tradycjach bożonarodzeniowych, ale tym razem, po kolejnych kilku latach spędzonych na czeskiej ziemi, chcę skupić się na tym, co PRZED Świętami. Ten wpis w kolejny weekend (TAK, jest już napisany, czeka i sama w to nie wierzę).

Listy z Brna, czyli newsletter na ratunek

Jednocześnie przypominam, że nadal wysyłam Listy z Brna. To taki mój newsletter, druga odnoga bloga. I tu będzie jeszcze jedna osobista anegdotka, związana z mediami społecznościowymi. Od jakiegoś czasu widziałam, że mają one na mnie niedobry wpływ, ale nie umiałam się od nich oderwać. Działają jak narkotyk, zapewne sami wiecie najlepiej. Jestem przekonana, że za jakiś czas będą powstawały odwyki dla ludzi, którzy nie umieją oderwać się od telefonu.

Postanowiłam je w znaczny sposób ograniczyć.

To, co do mnie przemówiło najbardziej, było połączeniem dwóch rzeczy: obniżenia zdolności kognitywnych i poczucia, że ktoś monetyzuje mój czas. Innymi słowy: czułam się ogłupiona, słaba, zestresowana, mój mózg totalnie wariował od nadmiaru bodźców, nic konkretnego mi to nie przynosiło, oprócz potencjalnych kompulsywnych zakupów, tymczasem boleśnie uświadamiałam sobie, że wielkie korpo na tym zarabia.

Tymczasem ja chcę robić rzeczy. Mam mnóstwo pomysłów, sporo planów, rozpoczętych projektów. Ale one wymagają uwagi, spokoju i przede wszystkim CZASU. Dokładnie tego, z którego okradały mnie SM. To były główne powody, dlaczego zdecydowałam się reaktywować newsletter. SM mają jedną nieskończoną zaletę: dają mi bezpośredni kontakt z Wami. Newsletter może to w pewnym stopniu zastąpić.

Nie chcę powiedzieć, że od dziś macie się nie spodziewać żadnych treści na IG lub FB. Listy z Brna to raczej taki mój sposób na organizację kontaktu z Wami poza SM. Na wszelki wypadek: gdyby ktoś zabrał mi konto, albo stwierdziłabym, że straty są większe niż zyski, a także, żeby Was nie zachęcać do siedzenia na SM dłużej niż to konieczne. Przeczytanie newslettera, mam nadzieję, będzie doświadczeniem bardziej wzbogacającym i bezpieczniejszym niż przeczytanie serii stories, z których z łatwością można zescrollować niżej, przez śmieszne filmiki aż na krańce Internetów.

Tutaj możecie się na Listy z Brna zapisać, serdecznie polecam.

To na ten moment tyle, dzięki, jeśli doczytaliście aż tutaj.

PS A jeśli macie jakieś pomysły na lekkie wpisy, np. interesuje Was jakiś aspekt zwyczajów czy kultury, dajcie koniecznie znać. Może w ramach odpowiedzi na takie pytania będę w stanie znowu ad hoc coś napisać 😊

* Haha, nie chcę, żeby to zabrzmiało, że przeżywałam jako dziecko gehennę, bo tak nie było – mieliśmy wspaniałe dzieciństwo. ALE dzięki pruskiej dyscyplinie (to chyba właściwe słowo?) dziś, jako dorosła, z moim niezdiagnozowanym ADHD i milionem pomysłów na sekundę, jestem w stanie cokolwiek zrobić. A wspominam to, bo w kontekście mojej czeskiej rodziny to naprawdę DUŻY kontrast. Nie mam porównania z innymi regionami Polski oprócz Śląska, ale tam to chyba dość podobne jak w Wielkopolsce. W Czechach natomiast, gdy opowiadam anegdotki z mojego dzieciństwa, wywołuję niemały szok. Trochę w tym temacie już pisałam > tutaj wpis o różnicach w mentalności Poznania i Brna i o tym, jaki to ma związek z Niemcami.

Przykład? Moi rodzice wierzyli zawsze w sprawiedliwe traktowanie i że obowiązek zawsze PRZED przyjemnościami, czasem aż do przesady. Brat miał w pierwszej klasie problemy z ortografią. Recepta? Siedmiolatek miał codziennie przepisywać 1 stronę słownika (takiego dla dzieci) i w ten sposób uczyć się pisowni. Zajmowało mu to oczywiście mnóstwo czasu. Ale to nie był koniec – bo skoro jedno dziecko musi dodatkowo ćwiczyć, to drugie także, prawda? Także od tej chwili przepisywaliśmy słowniki oboje – tylko że ja, jako starsza, nie dostałam do przepisywania słowniczka dla dzieci z obrazkami, tylko ogromny, kilkukilogramowy KLOC PWN. Dodajmy, że ja z ortografią nie miałam żadnych problemów.

PS Brat w 2 klasie zdobył tytuł Mistrza Ortografii 😊