Gospodarka i polityka

Czeskie wybory prezydenckie 2023

W Czechach w najbliższych tygodniach politycznie będzie gorąco. Przed nami trzecie w historii bezpośrednie wybory prezydenckie. Kandydaci już jakiś czas temu rozkręcili kampanie wyborcze, rozjeżdżając się po kraju i namawiając do głosowania wyborców. Kto jest kim, co obiecuje i kto ma największe szanse? Chodźcie się dowiedzieć.

Kandydaci na prezydenta

Kandydatów na prezydenta aktualnie mamy dziewięcioro. W korytarzu do wyścigu po fotel prezydenta, jak widzicie, jest całkiem tłoczno, ale i tak już jest luźniej – pierwotnie chęć do kandydowania zgłosiło aż 21 osób! Warunkiem przyjęcia zgłoszenia kandydatury w Czechach stanowi przedstawienie list z podpisami 50 tys. obywateli lub 20 posłów i 10 senatorów. Nie wszyscy chętni go spełnili – ponad połowa odpadła więc w przedbiegach. Dziś przyjrzymy się wielkiej trójce, czyli trzem kandydatom, z których jeden najprawdopodobniej zasiądzie na Zamku (lub w miejscu, które obierze za swoją siedzibę).

To będą trzecie bezpośrednie wybory prezydenta. Wcześniej wybierał go Parlament na wspólnym posiedzeniu obu izb. Od 2013 roku jest inaczej, najważniejszą osobę w państwie wybiera lud – od tej pory wybory prezydenckie odbyły się dwa razy i za każdym razem wygrał je ten sam kandydat, Miloš Zeman. Pozostaje on prezydentem do dziś, tym razem jednak już startować nie może – żadna osoba nie może zostać prezydentem trzy razy pod rząd.

Miloš Zeman, prezydent niemal idealny

Złośliwi dodaliby, że kolejnej kadencji mógłby już nie przeżyć. Stan zdrowia Zemana pozostawia wiele do życzenia, a sam prezydent w trakcie swoich dwóch kadencji wsławił się: a. zachwalaniem popijania alkoholu, b. traktowaniem funkcji prezydenta jako dodatku do roli przedstawiciela handlowego Chin (znowu się wyzłośliwiam – powiedzmy, że darzył Chiny oraz do pewnego momentu także Rosję dużym sentymentem i przejawiał ogromną chęć robienia z tymi krajami interesów). Prezydent słynie także z bon motów i ciętego języka – być może to właśnie temu zawdzięcza drugą kadencję. Podczas poprzedniej kampanii prezydenckiej debaty z kontrkandydatem zdecydowanie wygrywał (nie, żeby był od niego bardziej inteligentny; po prostu przegrany Jiří Drahoš to były akademik i senator, który ostrą debatę przegrałby chyba nawet z własnym odbiciem w lustrze, a co dopiero z takim politycznym wyjadaczem, jakim jest Zeman).

Wielka trójca

Najostrzejsza walka rozgrywa się obecnie (piszę te słowa na początku stycznia) pomiędzy trzema kandydatami – Danušą Nerudovą, Andrejem Babišem a Petrem Pavlem. Andreja Babiša zapewne wszyscy pamiętacie, to były premier, były minister finansów i założyciel partii ANO, który odszedł z urzędu w niesławie. Petr Pavel to emerytowany generał armii czeskiej, który do 2018 roku był przewodniczącym Komitetu Wojskowego NATO (to pierwszy przedstawiciel kraju dawnego Układu Warszawskiego na tym stanowisku), który startuje jako kandydat neutralny. Trzecią kandydatką, która okazuje się czymś w rodzaju czarnego konia tych wyborów, jest Danuše Nerudová – była rektorka brneńskiego Uniwersytetu im. Grzegorza Mendla. Kim są, kogo reprezentują i co chcą osiągnąć w roli prezydenta? Chodźcie się dowiedzieć.

Czeskie wybory prezydenckie

Zacznijmy od kandydata najbardziej chyba soczystego, czyli byłego premiera, Andreja Babiša. Babiš to przede wszystkim przedsiębiorca, który do polityki wszedł w roku 2011, kiedy założył centroprawicową partię Ano („Akce nespokojených občanů”). Jest także właścicielem największego czeskiego holdingu z branży rolniczej, chemicznej i żywnościowej (np. piekarnie Penam), a także popularnych mediów (np. serwis Idnes). To jeden z rzadkich przypadków, gdy osoba próbująca dostać się na najwyższe stanowisko w państwie posiada także obywatelstwo innego kraju – Babiš urodził się w Bratysławie, do dziś ma także słowacki dowód, słychać to także w jego mowie (złośliwi twierdzą, że mówi w jednoosobowym słowacko-czeskim dialekcie). Zdarzyło mi się już na łamach bloga opowiadać o jego przeszłości (był na przykład osądzony jako współpracownik odpowiednika czeskosłowackiej SB przed upadkiem komunizmu, w czasie jego premierowania pojawiło się kilka afer korupcyjnych, w tym najsłynniejsza, zwana „Čapí hnízdo”; Babis w ramach wysiłków uchronienia się przed wymiarem sprawiedliwości miał się ponoć dopuścić nawet porwania swojego własnego syna, aby uniemożliwić mu zeznawanie przeciw sobie) – nie będę więc wchodzić tu w szczegóły (zapraszam do starszego tekstu o czeskiej polityce, tam więcej informacji). Dość powiedzieć, że wyrok we wspomnianej sprawie zapaść ma lada dzień.

Babiš a Zeman, czyli kiedy uczeń przewyższa mistrza?

Z perspektywy nadchodzących wyborów ciekawsze będzie prawdopodobnie przypomnienie relacji tego kandydata na prezydenta z obecnym, odchodzących prezydentem, Milošem Zemanem. Dziś mówi się o tym, że to właśnie Babiša Zeman mógłby poprzeć i namaścić jako swojego następcę. Dlaczego? Ścieżki obu panów przenikają się od wczesnych lat 90., kiedy Babiš darował pokaźną sumę na funkcjonowanie partii, w której działał Zeman (ČSSD, notabene, to najstarsza czeska partia polityczna, założona jeszcze w XIX w.). Później ich relacje naznaczyła nieudana próba prywatyzacji państwowej firmy Unipetrol, z zakupu której niemal w ostatniej chwili Babiš się wycofał, rujnując swoje dobre imię w oczach Zemana (firmę tę kupił później i to z pomocą polskiego Orlenu, ale to już inna historia). Od tego czasu panowie raczej za sobą nie przepadają, z praktycznych względów często jednak zawierają polityczne sojusze. Zeman przez pewien czas był dla Babiša kimś w rodzaju mentora – aż do czasu, gdy w czasie premierowania Andreja prezydent zaniemógł, a jego urzędnicy znacznie utrudniali premierowi kontakt z głową państwa. Dla Zemana Babiš na Zamku stanowiłby swego rodzaju gwarancję nieotwierania śledztw związanych z szemranymi interesami odchodzącego prezydenta i jego urzędników.

Babiš prezydentem?

Andrej Babiš (68 lat) na ten moment unika debat z kontrkandydatami; być może wynika to z jego niechęci do dyskusji z innymi politykami (nie jest to jego najsilniejsza strona), być może jego zespół doszedł do wniosku, że w debaty zaangażuje się na sam koniec, a teraz pozwoli zwalczać się nawzajem swoim dwóm kontrkandydatom (trochę w tym kopiuje strategię Zemana sprzed kilku lat). Były premier w swoich wystąpieniach kreuje się na outsidera, osobę, która do polityki idzie nie po to, aby robić interesy (bo w sferze biznesowej rzekomo osiągnął już dużo), ale by pomóc ludziom. Grupą docelową tego kandydata są ludzie pochodzący z bardziej narażonych na konsekwencje kryzysu warstw społecznych, innymi słowy – Babiš raczej nie szuka zwolenników wśród bogaczy. Jego hasła są populistyczne, odwołujące się do niskich instynktów, strachu, potrzeby zawierzenia silnemu liderowi, za którego się przedstawia. Jak możecie podejrzewać, nie cieszy się zbyt wysokim poparciem w dużych miastach – Praga, na ten przykład, Babiša nie lubi.

Populizm odmieniany przez wszystkie przypadki

Kampania byłego premiera prowadzona jest jednak skutecznie – nie z przypadku Babiš zatrudnia w tej roli najlepszych dostępnych w Czechach specjalistów od marketingu; niektórzy komentatorzy uważają, że Babiš nie rozpoczął w ogóle kampanii prezydenckiej, bo poprzedniej nigdy nie skończył. Część zatrudnionych przez niego specjalistów jest związana z USA i być może dlatego rys amerykańskości dostrzec można też w jego materiałach marketingowych (podczas wcześniejszych kampanii kreował się trochę na czeskiego Trumpa; w populistycznych hasłach mu zresztą nie ustępował). W jego działaniach – wg specjalistów – nie ma przypadku i nawet kontrowersyjne stwierdzenia rzucane na spotkaniach są zaplanowane. Babiš swój start ogłosił bardzo późno i możne dziwić, dlaczego zdecydował się kandydować w wyścigu o fotel prezydenta. Z całkiem dużym prawdopodobieństwem można bowiem stwierdzić, że za kilka lat mógłby ponownie stać się premierem. Być może jednak do prowadzenia swoich firm i ułatwiania im działania w Czechach wystarczy mu tylko zasiąść na Hradčanach.

General Pavel, czyli człowiek bez imienia

Petr Pavel (61 lat) to wg najnowszych sondaży (stan na 2 stycznia 2023 r.) lider wyścigu o fotel prezydenta. Pavel to były generał armii czeskiej; w latach 2013-2015 służył jako przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO. Dziś swoje dawne znajomości prezentuje jako jeden z atutów, które mógłby wykorzystywać podczas prezydentury – sam zresztą przedstawia się przede wszystkim jako Generał Pavel. Jako kandydat kładzie nacisk na fakt, że nie jest politykiem; oferuje plan, który ma pomóc wyjść Republice Czeskiej z kryzysu. Jego poglądy są dość progresywne – jest zdecydowanie proeuropejski (pochwala zarówno członkostwo w NATO, jak i w UE, nie widząc dla Czech lepszej alternatywy), chciałby, aby Czechy były bardziej aktywne w ramach europejskich struktur; jest za umożliwieniem ślubów i adopcji dzieci osobom LGBT+; dostrzega różnicę w wynagrodzeniach dla kobiet i mężczyzn i uważa, że to problem, który należy rozwiązać (to wcale nie jest oczywiste wśród innych kandydatów).

Czy to kandydat niemal idealny? Oczywiście, że nie – Pavel przez sześć lat, do samego upadku komunizmu, był członkiem partii komunistycznej. Pochodził z rodziny, w której oboje rodzice byli działaczami komunistycznymi i wówczas – jak twierdzi – nie widział w tym niczego złego. Miało się to zmienić dopiero po upadku reżimu. Dziennikarze zarzucają mu także, że brał udział w kursach przygotowujących do pracy w roli agenta wywiadu. W kursie faktycznie brał udział; czy i w jakim zakresie zdobyte umiejętności wykorzystywał – nie wiemy. Wiemy natomiast, że przeszedł pozytywnie kontrolę NATO przed objęciem ważnego w nim stanowiska.

Wydaje się, że Pavel to jeden z kandydatów mniej populistycznych – przykładowo na zaczepne pytanie, czy Czechy powinny zobowiązać się do przestrzegania Green Dealu potrafi odpowiedzieć, że jest bezzasadne, bo Czechy do jego wypełnienia dawno się zobowiązały i on to zobowiązanie popiera. Popiera także energię atomową i odchodzenie od węgla (chociaż w takim stopniu, aby nie zaszkodzić czeskiej ekonomii). Szczerze mówiąc, chciałabym na koniec rzucić jakąś złośliwością, ale jedyna jaka przychodzi mi do głowy to ta, że jeśli wygra, prezydentem Czech zostanie człowiek bez nazwiska.

Nerudová, czeska naj

Ostatnią kandydatką, o której chcę dziś opowiedzieć, jest Danuše Nerudová. To była rektorka jednego ze znanych brneńskich uniwersytetów. Danuša to w ogóle jest kobieta, która w swym życiu była już naj – najmłodszą prorektorką, a potem rektorką i pierwszą kobietą na stanowisku rektora. Jeśli wygra – będzie również najmłodszą prezydentką i pierwszą kobietą na stanowisku prezydenta. To trochę taki czarny koń tych wyborów; kiedy ogłosiła swój start, mało kto wiedział kim jest i co reprezentuje. Z poparcia na poziomie kilku procent stała się jednym z trzech najsilniejszych kandydatów z poparciem na poziomie 25% (pozostali kandydaci mają po 28%); w grudniu przez moment sondaże to właśnie ją wskazywały jako liderkę wyścigu o prezydencki fotel.

Nerudová z wykształcenia jest ekonomką; zawodowo zajmowała się do tej pory systemem podatkowym i jego harmonizacją z prawem UE, a także kwestią stabilnego systemu emerytalnego i równej pozycji kobiet i mężczyzn. Była także kierowniczką Instytutu ds. podatków na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Mendla w Brnie. Ma prawie 44 lata (kończy je 4 stycznia).

Danuše budzi sporo nadziei. To pierwsza kobieta, która zajmuje tak wysoką pozycję w sondażach na prezydenta i ma realną szansę nim zostać. Nerudová jest w znacznym stopniu taka, jak ją sobie możecie wyobrazić – nowoczesna, progresywna, otwarta, proeuropejska. Jest do tego mamą dwójki chłopców (którzy, notabene, biorą dość czynny udział w kampanii) i siłą rzeczy przypomina trochę prezydentkę Słowacji, Zuzanę Čaputovą. Ona sama podobno na to porównanie reaguje dość alergicznie, to jednak w dobie prezydentów-macho, którzy najchętniej wypisaliby sobie na czole długość własnego przyrodzenia, nasuwa się samo.

Czy władza w Czechach przejdzie w ręce Brneńczyków?

Podobnie zresztą jak i pozostali kandydaci w kampanii Nerudová słowo kryzys odmienia przez wszystkie przypadki. Kładzie nacisk na potrzebę pomocy, której udzielić powinien rząd, a także konieczność reformy systemu emerytalnego – to m. in. dzięki jej pracy od stycznia tego roku czeskie seniorki otrzymają dodatek do emerytury (500 CZK) za każde wychowane dziecko. Ze wszystkich kandydatów to ona najbardziej zwraca uwagę na problemy związane z kryzysem klimatycznym oraz kłopoty tych regionów, które z powodu wieloletniego wydobywania surowców dziś cierpią najbardziej, a pozostają niedofinansowane.

Oczywiście, każdy jest tylko człowiekiem i z Nerudovą także wiążą się pewne kontrowersje. Według doniesień prasowych podczas jej rektorowania na uniwersytecie pojawiały się przypadki plagiatowania prac i sprzedawania tytułów studentom z Austrii. Kandydatka odcięła się od tych oskarżeń, twierdząc, że o praktykach nic nie wiedziała, a kiedy się o nich dowiedziała, ukróciła je. Do tego mąż Nerudovej to jeden z partnerów w kancelarii prawnej Havel & Partners, w której urzędy i instytuty państwowe zamawiają dokumenty – pojawiło się podejrzenie o potencjalny konflikt interesów. Robert Neruda publicznie zobowiązał się, że jeśli jego małżonka wygra wybory, zrezygnuje z pracy dla wspomnianej kancelarii. Oczywiście największą kontrowersją pozostaje jednak fakt, że w przypadku wygranej Nerudovej dwa najwyższe urzędy w państwie znajdą się w rękach Brneńczyków (Petr Fiala, premier, również jest z Brna). Nie wiadomo, czy Prażacy są na to gotowi i czy nie skończyłoby się to narodową histerią.

Kto wygra wybory? Tego dowiemy się prawdopodobnie dopiero po drugiej turze, która odbędzie się pod koniec miesiąca (weekend 28 i 29 stycznia). Na kogo zagłosowalibyście wy? 😉

M.