Czeska kultura, Czeskie społeczeństwo

Czeskie lektury regionalne

No dobrze, zacznijmy. Ten wpis wcale nie miał teraz powstać – teraz miałam pisać o kampanii prezydenckiej, która już się rozpoczęła, już mniej więcej wiadomo, między kim rozegrają się główne pojedynki i na co się szykować w styczniu, gdy wybory się odbędą. O tym miałam pisać. Ale jakoś od kilku dni nie mogę zebrać się do porządnego researchu, a pisanie i szukanie informacji spełzło na tym, że powstał dość długi akapit (a może nawet kilka) o tym najbardziej chyba znanym kandydacie, czyli Andrejowi Babišowi. Tak, poużywałam sobie na moim ulubionym czesko-słowackim polityku, a potem zgubiłam wątek. Mam nadzieję, że wkrótce go odnajdę i artykuł o kandydatach na najważniejsze stanowisko w czeskiej polityce w końcu ujrzy światło bloga mego, bo – wierzcie mi – kandydaci są naprawdę barwni i ciekawi.

Co czytuję jesienią

Tymczasem – październik i listopad poświęciłam lekturom. Dawno mi się to nie zdarzyło, muszę przyznać. Nie zrozummy się źle, ja prawie zawsze coś podczytuję, problem ze mną polega na tym, że rzadko kiedy mam siły to skończyć. Ale tym razem mi się udało. Prawie. Zawzięłam się, dodatkową motywację stanowił fakt, że były to przede wszystkim historie ludzi, a te mnie ostatnio ciekawią najbardziej. Czytam dla czystej przyjemności poznawania ludzkich losów, najlepiej, gdy historia oparta jest w jakiś chociaż sposób na prawdziwych historiach. To trochę tak, jakbym słuchała opowieści moich babć. A jeśli przy okazji opowiada o rzeczywistości kraju, w którym mieszkam – trudnej rzeczywistości, czasami rzeczywistości wręcz nieznośnej – i dzięki temu mogę go chociaż trochę lepiej zrozumieć – tylko lepiej. Październik i listopad właśnie pod znakiem takich lektur mi upłynęły.

Brno

Czeskie regionalne lektury

Zacznę od tego, że – trochę z przypadku – zaistniał pewien motyw przewodni moich lektur. Mianowicie – zdecydowana większość z nich napisana została przez autora lub autorkę z Czech, i wszystkie z nich opowiadają historie w jakiś sposób związane z miejscem, w którym autor czy autorka się urodzili lub dorastali. Innymi słowy, opowiadają historię swoich małych ojczyzn, najczęściej ustami bohaterów, którzy żyli w nich w innych, trochę bardziej burzliwych czasach. W takim zestawieniu nie dałoby się oczywiście uniknąć tematu wojny.

Ten temat jest w Czechach obecny i ważny, chociaż inaczej niż w Polsce. Mam wrażenie, że ludzie nie są tak dogłębnie i boleśnie świadomi okropieństw wojny (chociaż o Lidicach i Ležákach, oczywiście, słyszy się w debacie publicznej nadal); może to kwestia nauczania historii, może perspektywy opowiadania o niej; faktem jest też, że okupacja niemiecka inaczej wyglądała w przemysłowych Czechach, a inaczej w rolniczej Polsce. Tak, te przymiotniki są tam nieprzypadkowo – Czesi ogólnie w latach 30. i 40. o wiele częściej pracowali w dużych ośrodkach przemysłowych i jako wykwalifikowani pracownicy byli Rzeszy bardziej potrzebni niż biedni rolnicy. To oczywiście miało ogromny wpływ na ich traktowanie.

Brno

Czesi i Niemcy w pograniczu a la Javůrek

Zacznę od dwóch książek Štěpána Javůrka, które wpadły w me ręce – Chalupky i Sudetský dům. Obie książki osadzone są w Sudetach w latach 20., 30. i 40. XX wieku. W pierwszej z nich wraz z wszechwiedzącym narratorem śledzimy historię dwóch czeskich chłopaków, którzy wyjeżdżają na rubieże, poszukując własnego szczęścia. Osiedlają się w pobliżu niewielkiej wsi Chalupky, w której większość mieszkańców to Niemcy. Życie w górach nie jest łatwe, ale wynagradzające – bohaterem tej książki samym w sobie jest region i góry, które dają życie. Śledzimy losy kilku czeskich i niemieckich rodzin na przestrzeni kilkunastu lat. Wkrótce, gdy do władzy w Niemczech dochodzą naziści, atmosfera w regionie zaczyna gęstnieć, a pogórze staje się miejscem niebezpiecznym dla Czechów. Historia ma oczywiście dość tragiczny koniec, powiedziałabym nawet, że przewidywalny, niemniej czytało mi się to szybko i łatwo. Z całą pewnością przyczyniał się do tego dość prosty język i brak zdań złożonych – dla osoby, która czeskim nie włada na doskonałym poziomie, to zaleta. Wyobrażam sobie jednak, że dla osób, które książkę tę czytałyby w swoim języku ojczystym, byłaby to raczej dość spora wada (i w sumie trochę się dziwię, że książki tego pana są dość popularne – często widać je na eksponowanych półkach w księgarniach).

Brno

Sudetský dům to pozycja podobna i inna zarazem. Podobna, bo tutaj także pojawia się motyw Czechów wyprowadzających się na czesko-niemieckie pogranicze i szukających szczęścia w życiu z dala od dużego miasta. Inna, bo tym razem jest już po wojnie, koło fortuny się odwróciło i bycie Niemcem nie oznacza już bycia nadczłowiekiem. Teraz to Czesi rozdają karty – a jak się możecie domyślić już po kilku stronach powieści, są to Czesi należący do pewnej konkretnej partii. Mamy więc czeską rodzinę z dorosłym synem, którzy wprowadzają się do „poniemieckiego” domu – cudzysłów nie jest przypadkowy, bowiem owi Niemcy nadal w swoim domu mieszkają. I gdyby to od nich zależało, na pewno by się z niego nie wyprowadzili. To dom, w którym od dziesięcioleci mieszkała i gospodarzyła jedna konkretna rodzina, której historia ma teraz zostać brutalnie przerwana. Niemcy są do Czechów nastawieni wrogo, za wyjątkiem ich dorastającej córki, która zachowuje dość otwartą głowę i zaprzyjaźnia się z synem nowym gospodarzy. Już się chyba domyślacie, jak się ta historia potoczy…

Obie te książki są przewidywalne. W obu narracja poprowadzona jest trochę tak, jakby historię opowiadał przynudzający nauczyciel historii, który lubi z góry swego moralnego autorytetu pouczać, co było lub nie było właściwe. Z drugiej strony – mimo że akurat te historie są wymyślone, to przecież takie historie miały miejsce, i naprawdę nie trzeba się bardzo wysilać, żeby uwierzyć w ich wiarygodność. Chętnie zanurzyłabym się w opowieść, w której postacie byłyby trochę bardziej pogłębione, niemniej przeczytałam te książki z zaciekawieniem. To kolejna perspektywa, dzięki której poznaję mój przybrany kraj.

Gerta Schnirch, czyli co zmieniło moje postrzeganie Brna

Bywa i tak, że na trzy przeczytane książki tylko jedna okaże się warta poświęconego jej czasu. Mogłabym powiedzieć, że tak było i tym razem – kolejna pozycja na mojej jesiennej liście to Vyhnání Gerty Schnirch autorstwa Kateřiny Tučkovej. Książka ta wydana została kilka lat temu (rok wydania 2009), jest dostępna także po polsku (Wypędzenie Gerty Schnirch, wyd. Afera). To też jest książka opowiadająca historię, która wydarzyła się w Czechach, mi tym bliższa, że główna bohaterka mieszkała może kilometr od miejsca, w którym mieszkam ja. Chodzę po tych samych ulicach, po których chodziła ona. Patrzę na te same budynki. I też jestem nie-Czeszką. Oczywiście, reszta okoliczności jest zupełnie inne, ale już samo to wystarczyło, żebym tę książkę poczuła jakoś bardziej, głębiej, żeby wlazła mi pod paznokcie na długie tygodnie i żebym ją czuła na każdym spacerze po okolicy.

„Wypędzenie” ma jeden motyw wspólny z poprzednimi książkami – to Niemcy. Czescy Niemcy. Niemcy, którzy po wojnie stali się obywatelami drugiej kategorii i których wygnano. Wygnanie miało różne oblicza i czas; czasem były to na pół spontanicznie zorganizowane akcje (jak tytułowe wygnanie Niemców z Brna), czasem zorganizowany wyjazd. Jeśli interesuje Was bardziej ten temat – odsyłam do artykułów (pobieżnie można się posiłkować na przykład tymi artykułami na wiki: Wypędzenie Niemców z Czechosłowacji i Masakry na ludności niemieckiej).

Książka jest wstrząsająca. Autorka prowadzi narrację w sposób oszczędny – trochę skojarzyło mi się to z opowiadaniami Borowskiego i jego stylem behawioralnym. My co prawda wgląd w strumień myślowy bohaterów mamy, ale autorka nie przekazuje swoich idei w sposób oczywisty – raczej liczy na inteligencję czytelnika i buduje opowieść w taki sposób, że sam musi się on domyślić, co się wydarzyło, dlaczego się wydarzyło i co to właściwie znaczy. Tytułowa Gerta miała w życiu niewyobrażalnego pecha – urodziła się w mieszanym małżeństwie niemiecko-czeskim, w rodzinie przemocowej, i to niedługo przed nastaniem hitleryzmu. Jej ojciec i brat wzięli czynny udział w budowaniu III Rzeszy; dość powiedzieć, że robili przy tym rzeczy straszne. Matka Gerty to trochę taka metafora liberalnej Czechosłowacji, którą zeżarł rak i która próbowała ją chronić, ile się dało, ale wkrótce zmarła i nie zostało po niej nic oprócz nagrobka w języku niemieckim . A zbierające się wokoło zło uderzyło w naszą bohaterkę z całą mocą.

Oczywiste lub nieoczywiste wnioski

Dużo ciekawych myśli może sprowokować ta lektura. To takie oczywiste rzeczy, o których się nie mówi, kiedy nam – jako społeczeństwu – jest dobrze, kiedy czujemy się ze sobą dobrze, kiedy opowiadamy innym historię o własnej wspaniałości i w nią wierzymy, lecz kiedy gdzieś pod powierzchnią pozostają pewne pytania, które są nadal aktualne. Pojawiają się niewygodne pytania o zasadność odpowiedzialności zbiorowej, o zasadność wymierzania kary wszystkim i według jednego kryterium, które jest przyrodzone i którego ludzie sobie nie wybierają. Historia Gerty jak pod szkłem lupy unaocznia kilka aspektów winy – Gerta nie dość, że jest winna, bo jest pół-Czeszką, a potem pół-Niemką, to jest do tego jeszcze kobietą, która nosi piętno samotnej matki dziecka, które ma nie-wiadomo-z-kim. Świetnie tu widać ten patriarchalny, szowinistyczny rys naszego społeczeństwa (to znaczy – czeskiego, ale myślę, że polskie jest mu w tym bardzo podobne) – które ogłasza „ostateczne rozwiązanie kwestii niemieckiej” i rusza do boju przeciw wszystkiemu, co spełnia znamiona wyznaczonego wroga, szczególnie przeciw tym najsłabszym.

Tučková swoje powieści pisze po dokonaniu dogłębnego researchu – na przykład tutaj, przed opisaniem Marszu Śmierci z Brna do Pohorelic, sama wspomnianą trasę przeszła – w nocy, po ciemku, aby choć w jakimś ułamku wyobrazić sobie, co tamci ludzie mogli czuć. Rozmawiała także z ludźmi, którzy w tamtych wydarzeniach brali udział lub o nich słyszeli – być może dzięki temu obraz przedstawiony w książce jest aż tak realny. Trochę mi też to przypomina styl narracji Karin Lednickiej – jej Šikmý kostel napisany był w posobnym stylu, w narrację autorka wplotła tam wiele prawdziwych historii, które wcześniej opowiedzieli jej ludzie z danego regionu. To chyba jedna z najcenniejszych cech tych książek.

Brno

Straszne Orlickie Góry

Dobrze, na koniec odejdźmy od tak poważnych tematów – mam dla Was wzmiankę o jeszcze jednej czeskiej powieści. Šepot z lesa autorstwa Kateřiny Surmanovej to połączenie obyczajówki i thrillera z elementami horroru. Ta lektura jest dużo lżejsza – mimo że koniec końców nie obejdzie się bez duchów, morderstw i mitycznych stworzeń. Motywem łączącym ją z poprzednimi pozycjami jest powiązanie z regionem. Tutaj jednym z bohaterów książki są Góry Orlickie. To właśnie tu wraca Petr, uznany dziennikarz z Pragi, aby rozwiązać sprawę zaginięcia swojego przyjaciela z dzieciństwa. Petr wraca do rodzinnej wsi, odnawia stare przyjaźnie i wkrótce odkrywa, że jego mały przyjaciel nie był pierwszą ofiarą lasu. Tak, to las się tutaj oskarża o „pożeranie” małych dzieci – no a potem robi się już tylko straszniej. Książka napisana jest sprawnie (jest całkiem pokaźnym rozmiarów, ale czyta się szybko!), język jest bardzo plastyczny; autorka opisuje rzeczywistość tak zręcznie, że ja od razu przed oczami miałam wszystkie te straszne przestrzenie, las w nocy, bunkry, stare górskie chałupy i wszystko pomiędzy. Jeśli szukacie czegoś w ramach rozrywki – to to będzie dobra rozrywka, sprawnie poprowadzona, dobrze napisana. No a jeśli byliście już w Górach Orlickich (a mi się zdarzyło i to właśnie w zimie, w której osadzona jest także cała historia), to zdecydowanie nie będziecie na nie już patrzeć tak samo. Polecajka!

Dobrnęłam do końca mojej listy – i tym przyjemnym, acz trochę strasznym akcentem na koniec się z Wami żegnam. Dajcie znać, jeśli chcecie się podzielić jakimiś ciekawymi czeskimi (lub też nieczeskimi) lekturami albo czy znacie którąś z opisanych powyżej pozycji i czy Wam się podobały.

Ciao!

M.

Brno

PS Żeby nie było, że czytam tylko czeskie książki. W październiku i listopadzie przeczytałam też niezwykle ciekawą książkę Ewy Wanat „Pieprzyć wstyd”. Będzie o tym osobny wpis, bo ta książka i ten temat na to zasługują. Kto jednak szuka ciekawego prezentu pod choinkę, zdecydowanie polecam. Łączy dużo kropek w mózgu i pozostawia człowieka czasem z otwartą buzią.