dobre życie, Myślodsiewnia

Post-katoliczka w Czechach

Patrzę i patrzę na moją listę tematów, zapisaną kolorowym flamastrem w niebiesko-złotym notesie. Wiele z nich mnie ciągnie. Tylko nie dzisiaj. Czuję się przybita tym wszystkim, co dzieje się wokoło. Ale jest też trochę inaczej niż było jeszcze dwa tygodnie temu, bo wtedy ten smutek i strach tak mnie przygniatał, że nie umiałam wykrzesać z siebie ani krzty na to, aby cokolwiek napisać. Teraz jest inaczej – działam, robię, pracuję, udzielam się, jeśli mogę. Wróciłam też do publikowania. Dzisiaj jednak będzie refleksyjnie, jeśli pozwolicie. Może trochę kontrowersyjnie, ale tak naprawdę nie bardzo.

Samotność bogów

Nie mam pojęcia od czego właściwie zacząć, ale może od tej myśli, która dzisiaj przyszła mi do głowy, gdy po wieczorze spędzonym z koleżanką, wróciłam do domu moich rodziców. Tak, jestem na kilka tygodni w Polsce. Weszłam, przekręciłam klucz, którym mam od lat nastoletnich, weszłam po tych samych co zawsze schodach, owiał mnie ten sam co zawsze zapach. Zapach domu. I niemal tak odruchowo, jak zapach ten wywołuje we mnie masę dobrych wspomnień, chciałam zawołać „Niech będzie pochwalony!”. Ale tego nie zrobiłam.

Przypomniała mi się taka książka, którą czytałam jako nastolatka. Samotność bogów, jeśli dobrze pamiętam tytuł. To była rzecz o tym, jak bezużyteczni i smutni stają się bogowie, o których wszyscy zapominają. Wiecie, ja jestem z tych osób, które lubią babrać się w przeszłości, które pielęgnują dawne zwyczaje, bo te sprawiają, że czuję z przeszłością i z osobami, których już nie ma, pewną nić, jakąś więź. Pochodzę jednocześnie z rodziny, która jest/była bardzo katolicka. I te wszystkie katolickie odruchy, powiedzonka, wezwania Boga mam po prostu we krwi. Tak mnie wychowano, to dla mnie tak naturalne jak samo oddychanie.

Dlaczego już nie katoliczka

A dzisiaj sama się od tego powstrzymałam. Złamałam tę wieloletnią tradycję. Myślę, że to bardzo smutne. A jednocześnie myślę, że gdyby utrzymanie tradycji byłoby dla mnie ważniejsze od całego kontekstu, od tego wszystkiego, co się w Polsce i w Kościele Katolickim dzieje, byłoby to o wiele smutniejsze. Bo przy tym całym katolickim wychowaniu nauczyli mnie jeszcze jednej rzeczy – że liczy się przede wszystkim człowiek, a nie puste gesty.

Z Kościoła odeszłam kilka lat temu. Jeszcze na studiach. I byłam chyba pierwsza z naszej najbliższej rodziny (nie, nie ostatnia). Kiedyś chyba już o tym pisałam – ze wszystkiego najbardziej po prostu nie chciałam być w organizacji, która reklamuje się jako pełna miłości, a dzieli i rządzi, dyskryminuje, wytyka palcami, krzywdzi, a nade wszystko najbardziej dla niej liczą się pieniądze. Nie lubię tego, że dyskryminuje się kobiety, osoby LGBT+, że nie mogłabym zostać księdzem (o tak, w prawieniu kazań byłabym świetna, jestem o tym przekonana ?). Nie cierpię wywyższania się katolików, którzy uważają, że są lepsi od innych wyznań i że to im Bóg objawił jedną i jedyną prawdę. Uważam, że próby tłumienia i ubabrania ludzkiej seksualności (szczególnie kobiecej!) w winę i wstyd za coś skrajnie perfidnego. Ale już najbardziej nie dzierżę tego, że ważniejsze jest utrzymanie organizacji zarabiającej pieniądze niż ukrócenie pedofilii i innych grzechów Kościoła. Kiedy mnie pytają, dlaczego odeszłam – bo nadal zdarza mi się poruszać w bardzo katolickich środowiskach – lubię mówić, że nie chcę być katoliczką, bo mam zbyt wysokie standardy moralne. To znaczy, uważam, że księża-przestępcy powinni odpowiadać za swoje czyny, a nie wędrować do innych parafii, jakby się nic nie stało.

Kim więc jestem? Nie wiem. Jakiś czas temu w mojej głowie wykluło się pojęcie post-katoliczki. Nie wyprę się przecież mojego wychowania, wspomnień, rytuałów, ani w jakimś stopniu także światopoglądu. Post-katoliczka nie potrzebuje kościoła katolickiego. Post-katoliczka raczej wystrzega się zbytniej religijności i z automatu traktuje ją raczej podejrzliwie.

Czesi a religia

W Czechach z tą religią bywa różnie. To znaczy, dla większości jest to temat chyba dość egzotyczny, w rozumieniu takim, że raczej odległy, raczej jest to rzecz przeszłości, która, owszem, ma jakieś swoje ślady w teraźniejszości, ale nie na tyle istotne, aby się tym zanadto przejmować. Nie jest to temat zapalny – o ile ktoś nie jest zajadłym antyklerykałem (a tacy też się zdarzają). Mam czasem wrażenie, że niektórym brakuje jakiegoś poczucia duchowości, że w związku z tym, że nie byli wychowani w żadnej wierze, szukają trochę na oślep, trochę w dziwnych miejscach – takich, której mnie, post-katoliczce, zapaliłyby się wszystkie alarmy antysektowe.

Co innego czescy katolicy – czeski, a może raczej morawski, jak powinnam powiedzieć, kościół katolicki, jest tym polskim sprzed 20 czy 30 lat. Ludzie żenią się i wychodzą za mąż w wieku 20 lat albo wcześniej. Mają dużo dzieci, i to szybko (bo taka przecież kolej rzeczy, kiedy nie stosuje się antykoncepcji, prawda?). Oczywiście nie wszyscy, i nie zawsze, ale kiedy zdarza mi się zajść do morawskiego kościoła katolickiego i widzę te wyczerpane twarze kobiet uganiające się za kolejnym bobasem – mam bardzo duże reminiscencje z życia mojej mamy, babć i ciotek. I nie zrozumcie mnie źle, ja nie mam nic przeciw dużym rodzinom. Ale dużo mam przeciw brakowi możliwości realizacji dziewczyn, które mają po 18 lat, ledwo zdały maturę i już oczekuje się od nich, że będą rodzić dzieci.

A może jednak kościół to sklep?

Właściwie nie wiem, co chcę Wam dzisiaj w tym poście przekazać. Może to, co jakiś czas temu usłyszałam od Mirian Synger (profil jestem_zydowka na insta – polecam!) i co bardzo mi się spodobało, że ona jest Żydówką dlatego, że judaizm jej wiele daje. I że go wybrała, bo jest dla niej dobry. To zupełne przeciwieństwo tego, co od zawsze słyszałam w kościele katolickim – że religia to nie supermarket i nie należy z niej wybierać tego, co się nam podoba, tylko trzeba przyjąć wszystko i to dokładnie tak, jak ci to podają.

Otóż ja sądzę, że to wielka ściema. Tekst, który totalnie zwalnia nas z myślenia i stara się wyrugować krytyczne podejście. Żaden system religijny nie jest idealny, bo wymyślają go, koniec końców, ułomni ludzie. Uważam, że religia, jeśli jakąś już mamy, powinna nam służyć, to znaczy, należy z niej wybierać tylko to, co dobre.

A złe – wyrugować. Niszczyć. Przeprosić, jeśli trzeba. I zapomnieć.

Bo inaczej w tym lesie zapomnianych i samotnych bogów nie będzie wcale tak samotnie.