Mój Tato kiedyś powiedział, że jako chłopiec zawsze chciał mieć dziewczynę z zagranicy. Nie, nie po to, by mu posyłała dolary ? – sądził, że to wspaniały pretekst, a jednocześnie sposób na poznawanie świata. Rodziciel mój różne opinie i mądrości wygłasza, ale z tą zdecydowanie się zgadzam. Po wielu latach okazało się, że spełniam to jego chłopięce marzenie, a życie w międzynarodowym związku – to jazda bez trzymanki!
Grunt to porozumienie
Zabawnie
Język to chyba ta najpierwsza różnica, ta, która sprawia, że na początku jest tak zabawnie i jeszcze bardziej ekscytująco, a słownik/Google Translator staje się nagle najbardziej przydatnym narzędziem w Twojej komórce. Pikanterii dodaje fakt, jeśli nie macie ani jednego wspólnego języka. Czeski i polski są podobne, owszem – ale nie aż tak. Jeśli wydaje Wam się, że dwie osoby z Czech i Polski, które w ogóle nie znają innych języków słowiańskich poza własnym, odniosą sukces komunikacyjny, to jesteście w błędzie. Wpadek językowych i kulturowych jest co nie miara. Dobrze jest uzbroić się w dystans i poczucie humoru, bo kiedy…
…podczas pierwszego spotkania Waszych rodziców wspomniany wyżej Ojciec zadziwi się na głos i tonem pełnym szczerego zdumienia zwróci się do Waszej niedoszłej teściowej słowami: „To zadziwiające, że Wasz syn poszukał sobie naszej córki aż w Polsce”…
*šukat – pieprzyć
…albo kiedy podczas pierwszej wizyty oznajmisz teściowej, że moc dobre jsem se napapala i nabumbala**…
**w wolnym tłumaczeniu: Papu i piciu było super
…czasem mogą człowiekowi puścić nerwy.
Mniej zabawnie
Ten aspekt ma jednak i inną zaletę. Używanie obcego języka, którego znajomość, umówmy się, nie jest jeszcze najlepsza, w sytuacjach pełnych emocji, a więc na przykład podczas kłótni, nie sprzyja zachowywaniu poprawności językowej. Kłótnie czesko-polskie w naszym wydaniu przechodziły kilka faz: od tych, których prawie nie było, bo żadne z nas nie umiało dość dobrze wyrazić swojego sprzeciwu w jakimkolwiek języku znanym drugiej osobie, poprzez te, które kończyły się, nim się nawet porządnie zaczęły, bo próbowałam lubemu przetłumaczyć coś po czesku i osiągałam efekt odwrotny do zamierzonego, to znaczy, zamiast wywołać żal i skruchę, powodowałam, że pokładał się ze śmiechu; poprzez te, kiedy każde z nas wykrzykuje swoje racje w języku tego drugiego. Tak, doszłam już do tego, że lepiej tłumaczy mi się swoje racje w języku czeskim!
Czeski w ogóle fajny jest. Bardzo ekonomiczny język, a to bardzo przydatna cecha. Czy po czesku zatem rozmawiamy?…
Własny język… dosłownie
… i tak, i nie- i to jest kolejny punkt na naszej mapie dziwolągów związków czesko-polskich. Na pewnym etapie naszej znajomości, kiedy każdemu z nas wydawało się, że już całkiem nieźle rozumie i dość dobrze mówi w języku drugiego, opanowaliśmy język, który… nie był ani czeskim, ani polskim. To znaczy: ja mówiłam coś, myśląc, że to czeski, a co luby uważał za polski (bo przecież to nie jest po czesku!) i tego później używał jako polskiego. I na odwrót: on coś mówił, myśląc, że to polski (co polskim bynajmniej nie było), a ja sądziłam w związku z tym, że to czeski i również tego później używałam, jako czeskiego. Najczęściej nie był to żaden z nich, rzecz jasna, tylko nasz własny, dla nikogo innego niezrozumiały bełkot. Wyobraźcie sobie potem miny postronnych osób, gdy używałam w rozmowie z nimi nieistniejących słów…
Jak mówimy dziś? Różnie. Wszystko zależy od kraju, w którym jesteśmy (w Polsce po czesku, w Czechach po polsku…) albo o czym rozmawiamy albo w końcu które z nas mówi (luby po polsku, ja po czesku). Totalny misz masz, majstersztyk dla lingwistów.
Inne zwyczaje
…czyli jak luby przez wujka wycałowany został
Tak, tak, to kolejny stały punkt w opowieści o związku międzykulturowym. Tego się po prostu nie da uniknąć. Każdy naród, ba, każda społeczność ma jakieś zwyczaje, które obiektywny obserwator uznałby za oryginalne. W Polsce na przykład, w niektórych sytuacjach, całujemy się na powitanie – gremialnie, całuśnie, mokro i głośno. Mężczyźni również. Wyobraźcie sobie teraz minę lubego, którego na jakiejś imprezie rodzinnej ni z tego, ni z owego dorwał wujek i wycałował w oba policzki, koniecznie trzy razy!
Okazuje się również, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak często używamy powiedzonek, które w żaden sposób nie są zrozumiałe dla kogoś, kto ich nie zna. I jak dziwnie brzmi, kiedy ta osoba sądzi, że wie, kiedy danego powiedzenia używać. Nie zapomnę, kiedy luby przyszedł do mnie kiedyś i z śmiertelną powagą oznajmił, że jest w kropce. Nie zapomnę również jego wyrazu twarzy, kiedy wymsknął mi się jeden lub drugi dynamizator werbalny, który podsłyszałam gdzieś na ulicy i którego znajomością chciałam pochwalić się w domu – a który okazywał się niezmiernie wulgarny.
Narodowo
Innym aspektem jest element narodowy. To bardzo ciekawe, bo wszak naród istnieje dopóki w niego wierzymy, nieprawdaż?… Okazuje się, że ta wiara jest w nas bardzo mocno zakorzeniona. Zdarzyło Wam się kiedyś kłócić z zaciekłością godną lepszej sprawy o to, w którym kraju są lepsze lasy?… Kto jest odważniejszy? Kto ma lepsze sery, drogi, znaki drogowe, sklepy, jedzenie?… Kto ma więcej tego lub mniej tamtego?… Ciężka sprawa, zwłaszcza, gdy ma się kiepską pamięć, a jako przeciwnika maniaka statystyk.
W zależności od tego, gdzie akurat mieszkamy, często jeździmy do tego drugiego kraju. Siłą rzeczy poznaje się kulturę i zwyczaje inne od swoich, co bywa i ciekawe, i orzeźwiające. To właśnie podróże do innych krajów, w dużej mierze do Czech, nauczyły mnie patrzeć na Polskę inaczej, z dystansem, dostrzegać jej wady, ale i zalety, których wcześniej nie widziałam.
I mimo tego, że podtekst narodowy często towarzyszy nam w codziennym życiu (…ulubiony suchar mojej rodziny, to ten, kiedy na żarty obiecują, że luby mój musi w jakiś sposób wynagrodzić… najazd Brzetysława z 11 wieku na Polskę), chyba dzięki życiu razem uczymy się, że chociaż jest tak widoczne, to tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia.
I to chyba ta najważniejsza lekcja.