Czeskie inspiracje

Czeskie marzenia

Za oknem piękny listopad, tymczasem ja dziś dla Was mam mapę czeskich marzeń. Pomysł na ten wpis przyszedł do mnie któregoś październikowego rana, kiedy, dość zniechęcona, siadałam do pracy. Pomyślałam sobie: wypiszę wszystkie fajne rzeczy, które chcę zrobić. A potem dookreśliłam sobie: wszystkie fajne rzeczy w Czechach, które już zrobiłam, które były moim małym marzeniem, i które chcę jeszcze zrobić. Wyszła tego krótka lista czeskich zažitků, czyli lista, która znakomicie nada się w ramach inspiracji na kolejny sezon zwiedzania Czech. Kto wie, może Wy też, tak jak ja, ratujecie się w ciemne dni planowaniem wyjazdów w kolejnym sezonie? Chodźmy się razem pozachwycać Czechami.

czeska jesień

Czeskie marzenia, czyli o co chodzi

Tych marzeń czeskich mam kilka. Kilka udało mi się już spełnić. Jedyne kryterium jest takie, żeby wiązało się w jakiś sposób z Czechami, było w jakiś sposób dla danego miejsca charakterystyczne. To nie było też tak, że pewnego dnia usiadłam i wszystkie je wymyśliłam – pojawiały się w mojej głowie stopniowo, wraz z poznawaniem mojego przybranego kraju.

Wino, wino, wino!…

Winobranie. Sama nie wiem, co sprawiło, że zapragnęłam wziąć udział w winobraniu. I nie, nie mam na myśli slavnosti vinobraní, czyli imprezy w mieście winiarskim, gdzie z okazji zbiorów organizuje się festyn i pije dużo wina. Chodziło mi o takie prawdziwe winobranie, czyli zbiory winogron, z rękawicami i wiadrem. O wczesną pobudkę, zapach porannej rosy i zbliżającej się jesieni i sekator w ręce. Tak, żeby poczuć, że też się przyczyniasz do powstania tegoż cudownego trunku. Na początku miałam w planie po prostu wziąć z tydzień albo dwa urlopu we wrześniu i zatrudnić się na jakiejś pobliskiej winnicy. Mieszkając w Brnie, mamy ich właściwie niemal na wyciągnięcie ręki. Ale jakoś nie wyszło – to znaczy, zabrakło woli realizacji. Dlatego kiedy moja dobra znajoma, która wraz z mężem zajmuje się winem, zapytała, czy nie chcielibyśmy z Lubym im pewnego dnia pomóc w zbiorach z kawałka ich vinohradu, byłam w siódmym niebie. No oczywiście, że tak! Wstaliśmy wcześnie rano i ruszyliśmy na południe. I powiem Wam – było cudownie. Nie tylko to uczucie spełnienia marzenia, satysfakcja z napełniania kolejnych wiader, nie tylko to, że mogłam na własne oczy zobaczyć, jak wygląda proces wyciskania soków z winogron, ale też ludzie, atmosfera, a także… węgierski gulasz w kociołku. Tak, nasi znajomi pochodzą z tego regionu Słowacji, w którym więcej Węgrów niż Słowaków. I gotowali też po węgiersku.

PS Wiedzieliście, że na Słowacji w górach (ale może nie tylko) jeszcze kilka lat temu mało kto grillował? Ludzie jedzenie robili w kociołkach. Grill to nowość 🙂

morawskie wino

Noc na Templštejně

Czechy to kraj zamków. O tym chyba nikogo nie trzeba przekonywać. W naszych regularnych mikrowycieczkach uwielbiam to, że wystarczy, że otworzę mapę turystyczną, wybiorę sobie regionik, przybliżę i już widzę, że szlaki wiodą przez co najmniej jeden, jak nie dwa albo trzy zamki… albo ich ruiny. Serio, czego jak czego, ale zamków lub ich ruin w Czechach NIE BRAKUJE. Takie ruiny zaś, jak już człowiek się do nich nawędruje, działają na wyobraźnię. Na moją także – dlatego już od kilku lat miałam wielką ochotę zorganizować minibiwak w ruinach zamku i tam spędzić noc. Tak, w ruinach. Tak, najlepiej w lesie. Tak, z ogniskiem i śpiewami, a potem z wsłuchiwaniem się w nocy w sowy huczące w lesie. Problemu ze znalezieniem chętnych do takiej eskapady nie mieliśmy, gorzej ze znalezieniem zamku – wiecie, te ruiny często bywają czyjąś własnością, takie miejsce nie musi być tak do końca bezpieczne, szczególnie po ciemku, no i też nie bywa bardzo dostępne. Okazało się jednak, że zbiegiem przypadku nasz kolega poznał pewnego właściciela zamku. Właściciel ten nie miał absolutnie nic przeciw takiej akcji – mało tego, jeszcze nam przygotował w ruinach drewno na ognisko. Dlategóż pewnej pięknej, majowej soboty zaparkowaliśmy auta jakieś 2,5 km od naszego celu, wzięliśmy na plecy i w ręce dobytek i dzieci i ruszyliśmy na zamek.

Och, co to był za wieczór! Po południu było tam jeszcze paru zwiedzających, wieczorem już właściwie nikt (oprócz dwóch innych śmiałków, którzy mieli podobny jak my pomysł). Noc była wyjątkowa. Zamek ten znajdował się na wzgórzu nad rzeką i otoczony był właściwie zewsząd lasem. Kiedy tylko wychodziło się poza krąg światła rzucanego przez płomienie, ogarniała człowieka wszechobecna ciemność i odgłosy lasu. Skrzypienie gałązek. Szum liści. Pohukiwanie sowy. Wisienką na torcie była pobudka o świcie i wdrapania się na szczyt ruin, by stamtąd podziwiać wschód słońca. To jest wspomnienie, które zabiorę ze sobą na drugą stronę.

czeskie lasy

Spływ Wełtawą

Skoro o biwakach już mowa, to nie mogę zapomnieć o innym z Czechami związanym wydarzeniu. Spływ kajakowy po Wełtawie! Być może pamiętacie, że o tym wydarzeniu już pisałam (tutaj znajdziecie całą relację). To jedno z takich kulturowych przeżyć, które doświadcza większość Czechów, wakacyjny motyw, który pojawia się w wielu czeskich letnich filmach. Przygoda, woda, przyroda, drzewa, trochę adrenaliny, a wieczorem śpiewy przy ognisku i biwak. Chyba już rozumiecie, czemu ta pozycja trafiła na moją listę czeskich marzeń, prawda? To jedno z tych celów, które udało mi się już spełnić, i to dwukrotnie – i powiem Wam, że było tak, jak to sobie wymarzyłam, albo i lepiej. Wełtawa jest po prostu przepiękna, a tereny, którymi przepływa, dość zróżnicowane. Południowe Czechy należą do jednych z najbardziej krajobrazowo urokliwych regionów w Czechach, a oglądane z poziomu kajaka lub pontonu wydają się jeszcze ładniejsze. Tak, to coś, co zdecydowanie czechofilom polecam!*

* Tu mała uwaga: w lipcu i sierpniu na Wełtawie może, szczególnie w weekendy, być jak w drodze nad Morskie Oko, czyli tłumnie. Lepiej wybrać się tam przed najwyższym sezonem albo tuż po, albo chociaż nie w weekend. A jeśli naprawdę nie znosicie ludzi, to lepiej zdecydować się na inną rzekę (tych w CZ nie brakuje). Powiedziawszy to, nawet ja, introwertyczka, czerpałam radochę z tego, że ten spływ był doświadczeniem towarzyskim. Tak, imprezujące grupki mogą być męczące, ale mimo tego że na wodzie się żartuje i wymienia uwagami, nawet w lecie i w weekend można znaleźć takie momenty, aby w rzece wykąpać się nago 🙂

czeskie lasy

Zimowe szaleństwa biegówkowe

Było już lato i przygody letnie, czas na trochę zimy. Pozwólcie mi, że na wstępie wyznam, że nigdy nie byłam z tych, którzy by przesadnie lubili aktywności fizyczne. Spacer, jeśli miał cel, tak, rower, może być, ewentualnie basen. Ale Czechy ze mnie zrobiły osobę, która ruszać się lubi. I w imię tej nowo zdobytej miłości zamarzyłam sobie wyprawę na biegówki. Jeśli mojego bloga/media społecznościowe obserwujecie już od jakiegoś czasu, to pewnie wiecie, że to marzenie mam już dawno spełnione i że od czasu pierwszej wyprawy biegówkowej w czeskie góry powtarzam je regularnie. Bo biegówki są po prostu magiczne, a jeśli dodacie do tego świetną infrastrukturę, a popołudniu pyszne czeskie jedzenie, to robi się z tego naprawdę cudowny wyjazd.

czeskie lasy

Poszukiwania przeszłości na Szumawie

Czy limit na przygody w tym wpisie został już wyczerpany? Nie? Bo została mi jeszcze jedna ???? Ta konkretnie wiąże się z Szumawą – moim ukochanym czeskim regionem, o którym marzyłam, odkąd do Czech zaczęłam regularnie jeździć i trochę je poznawać. Szumawa jest pod wieloma względami wyjątkowa – przede wszystkim dlatego, że przez wiele lat była odcięta od świata i władzę nad nią odzyskała jej prawowita pani, czyli przyroda. Jeśli potrzebujecie polskiego odpowiednika, to coś w rodzaju czeskich Bieszczad – regionu górskiego, z którego przed laty wygnano miejscowych i który przez dziesięciolecia był opuszczony. Znajdziecie tu skrawek prawdziwego dziewiczego lasu, a także krainę i lasy poprzecinane dróżkami, którymi kiedyś poruszały się jednostki straży granicznej. To tutaj znajdował się fragment słynnej Żelaznej Kurtyny. Dzisiaj to bogaty turystycznie region, który pozostaje trochę dziki, a na pewno ciekawy.

Szumawa to jedno z tych miejsc, które boleśnie dotknęła historia. Kiedyś gęsto zaludniony region, dziś kraj z wieloma problemami społecznymi. Ludzi stąd wygnano aż trzykrotnie: najpierw Czechów przegnali Niemcy w trakcie wzmożenia nazistowskiego, potem po wojnie Niemców wygnali Czesi, a w końcu pozostałych mieszkańców i tych, którzy tu w międzyczasie osiedli, wygnali komuniści. Wojsko zburzyło ostatnie pozostałości po osadach. Zrównało z ziemią wioski, domostwa, kościoły, a nawet cmentarze. Ale nie wszystkie – i to właśnie chciałam bardzo zobaczyć. Pewnego jesiennego dnia udaliśmy się bowiem na spacer po dawnych niemieckich osadach, dziś zatopionych głęboko w lesie. Te stare, opuszczone domy, pożółkłe zdjęcia, potłuczone garnki, rozpadłe płoty, drzewka owocowe, które znajdziecie w środku lasu – to wszystko opowiada bardzo tragiczną i smutną historię. A my mogliśmy stać się naocznymi świadkami tego, co po dawnych mieszkańcach zostało. Tak, poszukiwanie dawnych domostw starousedliků zrobiło na mnie silne wrażenie.

czeskie rzeki

Studnia marzeń

To oczywiście nie koniec moich czeskich marzeń. Mam ich za pazuchą jeszcze co najmniej kilka. Chciałabym wsiąść na rower w Jesionikach i ruszyć z sakwami i namiotem na południe, aż do Mikulowa i przejechać cały kraj z samej północy na samo południe, obserwując zmieniający się krajobraz, śpiąc po małych kempingach i jedząc niezdrowe knedliki albo smażony ser. To taka wizja na kolejną wiosnę/lato – kto wie, może uda mi się ją zrealizować? Nie wspominam też, że od jakiegoś roku po głowie chodzi mi (i nie może z niej jakoś wypaść) wizja pieszej wyprawy z plecakiem na plecach. Tak, nawiązuję do Stezky Českem, czyli szlaku wytyczonego wzdłuż granic całego kraju przez turystycznych pasjonatów. No bo tak – w całej Europie i w szerokim świecie wiele jest takich długodystansowych szlaków, ze szlakiem do Santiago na czele, dlaczego by więc nie miał taki powstać w Czechach? Autorzy byli na tyle przemyślni, że nie tylko całą trasę wytyczyli, ale także podzielili ją na krótsze odcinki – dzięki czemu piechurzy, którzy nie dysponują kilkoma tygodniami wolnego, mogą stopniowo realizować wędrówkę w odcinkach dwu-trzy-dniowych. Całość znajdziecie na mapy.cz.

W zeszłym roku zresztą mieliśmy mały kęs tego marzenia – poszliśmy na krótki, bo ledwie dwudniowy, marsz przez Morawski Kras. Namiot na plecach, śpiwory w plecakach i słońce nad głowami – no, może nie tak zupełnie, bo w ciągu pierwszej godziny marszu złapała nas w lesie ogromna ulewa z piorunami i przemokliśmy do suchej nitki – ale przygoda była cudowna. A widok kempingu położonego wśród głębokich, zielonych, morawskich lasów na koniec dnia był bezcenny. I ta cisza przy zasypianiu!

No dobrze, bo ja się rozmarzyłam już o lecie i biwakowaniu – a jakie czeskie marzenia macie Wy? Zainspirujcie nas! Jakie inne czeskie marzenia zaproponujecie i co jeszcze wspaniałego można w Czechach zrobić?

M.

czeski las