Czechy weekendowo, Urlop

Ruiny gotyckiego zamku Rokštejn w sercu Wysoczyny

Kiedyś żyłam od wakacji do wakacji.  To znaczy – w międzyczasie żyłam sobie zupełnie zadowalająco, ale z jakiegoś powodu nie uważałam, że na moją codzienność mogę patrzeć oczami przyjezdnego, to jest kogoś, kto patrzy na okolicę, jakby widział ją po raz pierwszy. Jakiś czas temu odkryłam zjawisko mikrozachwytów. Dotarło do mnie, że lubię, gdy coś jest nienachalnie piękne. To znaczy, nie, że brzydkie – ale takie, że trzeba się zatrzymać, zamyślić, popatrzeć, docenić i trochę się wysilić – żeby to piękno dostrzec. Bo ono bardzo często jest nawet w rzeczach pozornie obskurnych, złych, odtrąconych, zapomnianych przez Boga i ludzi. Więc ostatnio podróżuję bardzo lokalnie, bardzo czesko, bardzo nie-efektownie. W miejsca totalnie nie-instagramowe. I widzę tam tyle piękna, że aż czasem nie mogę ich w jednym kadrze pomieścić.

Brtnice

Odkrywanie małych czeskich miasteczek

Wczoraj znowu byliśmy na takiej wycieczce. To Brtnice, miasto (dopiero od kilku lat, wcześniej było… mestysem, czyli czymś pomiędzy miastem a wsią; u nas tak dawniej takie osady nazywano miasteczkiem; dziś nie ma już administracyjnego odpowiednika) gdzieś pomiędzy średnio-małą Igławą, a małym Třebičem. To takie miejsce, gdzie albo trafisz przez przypadek, albo wtedy, gdy masz tam znajomych, bo w innym przypadku po prostu nawet się o jego istnieniu nie dowiesz. Tymczasem mnóstwo tu historii, mnóstwo ciekawych kątów do obejrzenia, mnóstwo małych zachwytów.

Brtnice

Listopadowy pobyt w domku na drzewie

Pogoda zdecydowanie nie zachęcała do wystawiania nosa zza progu ciepłego domu. Tylko że my już tak jakby byliśmy na zewnątrz – poprzednią noc spędziliśmy w domku na drzewie… tak, nie przewidzieliście się. To taka forma noclegu – w domku, który naprawdę umieszczony jest na drzewie. Nocleg całkiem luksusowy, o ile umiecie się pogodzić z wychodkiem na dole w sławojce. Na dole czekała na nas także bania z wodą podgrzewaną kozą, do której co rusz dorzucaliśmy drewna, taplając się w ciepłej wodzie. Aura na zewnątrz przypominała trochę tę z horroru – to był naprawdę chłodny, mglisty, listopadowy wieczór, a my znajdowaliśmy się gdzieś na łące, na skraju lasku, w środku niczego na Vysocine. Wokoło tylko ciemność, mgła i nagie konary drzew – a my w gorącej wodzie. To był niezapomniany wieczór.

treehouse

Kolejny dzień nie był pod względem pogody ani trochę lepszy. Nic to, ubraliśmy, co mieliśmy, i po krótkim dojeździe wyruszyliśmy z Brtnic na niebieski szlak, mając nadzieję, że droga nas zagrzeje. Celem były ruiny zamku Rokstejn; cały szlak w jedną stronę miał mieć 8,5 km i wieść doliną rzeczki Brtnice. Myślę, że latem to byłaby bajkowa wręcz trasa, pełna zakoli dzikiej rzeczki i zielonych łąk (tak zresztą wyglądała w Vyletaku, z którego czerpaliśmy inspirację na ten spacer). W listopadzie jednak zieloność tak jakby traci na intensywności, a snująca się po bezdrożach mgła nadaje wszystkiemu dziwnego poczucia senności. Liści na drzewach wiele już nie zostało, do tego leśnicy intensywnie wycinają lasy (rzekomo walcząc z kornikiem), trasa w wielu miejscach pokryta była więc powalonymi konarami.

Rokstejn

Ruiny gotyckiego zamku Rokštejn w sercu Wysoczyny

Po około 6 km dotarliśmy do zabudowań starego młyna, który działał do roku 1934, gdy spłonął – dziś pozostały po nim już tylko zabudowania, wykorzystywane w inny sposób. To już Rezerwat Przyrody Rzeczki Brtnice, zupełnie odcięty od świata, mam wrażenie; który krajobrazem przypomina jedną z czeskich bajek. Już jakiś czas temu przestałam się dziwić Czechom, że tak te swoje bajki uwielbiają – bajkowa kraina w telewizji to przedłużenie baśniowych krajobrazów, które roztaczają się w niemal każdej czeskiej dolince. Wysokie drzewa, gęste krzaczory, wysokie, brązowe trawy, a wokoło żywej duszy i człowiek, gdy odwraca się przez ramię, nie ma pewności, czy pod którąś z paproci nie dostrzeże jakiegoś skrzata.

Brtnice
Rokstejn

Rokstejn

Ruiny zamku Rokstejn, do którego dotarliśmy po dłuższej chwili, były całkiem imponujące. Lubemu kojarzyły się trochę ze szkockimi zamczyskami, bo posępne mury i wieża wspinały się naprawdę wysoko, niemal do poszarzałego nieba. Zamek ten pochodzi aż z XIII wieku; jednymi z jego pierwszych właścicieli była rodzina Valdštejnów – to z ich rodu (być może kojarzycie) pochodził Albrecht von Wallenstein (z Valdštejnu), który zasłużył się podczas wojny trzydziestoletniej, którego później skrytobójca zabił w Chebie za zdradę cesarza, a którego śmierć Schiller opisał w dramacie. Dalej ruszyliśmy do Panske Lhoty i aż do Brtnic – najpierw ścieżką rowerową, a potem zwykłą drogą przez pola. Wycieczkę zakończyliśmy pysznym obiadem w ratuszowej restauracji w wydaniu świętomarcińskim – czyli gęsią z knedlikami na czerwonej kapuście.

Rokstejn
Rokstejn
Rokstejn

Żydowskie włókiennictwo

W samych Brtnicach, oprócz ślicznego centrum i dwóch ciekawych mostów (barokowy i żydowski), znajduje się także pałac, również dawna posiadłość rodziny Valdštejnów, która przeprowadziła się do niego właśnie z zamku Rokštejn. Dziś pałac dumnie spogląda na miasteczko położone u jego stóp. Znajdują się tutaj także dwa stare cmentarze żydowskie (starszy pochodzi z XVII w.!), położone na skraju miasteczka. W Brtnicach bowiem mieszkała spora żydowska społeczność, która w pewnej mierze na początku XX wieku wyemigrowała do większych miast – m.in. do Brna (wcześniej przez pewien okres nie mogli się oni osiedlać w dużych miastach). Przenosili się oni wraz ze swoimi małymi włókienniczymi przedsiębiorstwami i już w wielkich miastach w ciągu jednego pokolenia budowali z nich tekstylne imperia. To między innymi z ich powodu Brno zwano kiedyś czeskim Manchesterem. Dziś pozostałości po tamtych czasach to nazwy ulic, związane z przemysłem tekstylnym (np. ulica Tkalcovská), przekopana, prosta niczym stół rzeka Svitava i duże budynki przemysłowe, z których część wykorzystywana jest do dzisiaj. Jeśli zawitacie kiedyś do Brna, warto przespacerować się wzdłuż rzeki Svitavy, gdzie niedawno postawiono tablice z wystawą o przemysłowej historii tej części miasta.

Brtnice
Brtnice

PS Muszę tutaj wspomnieć jeszcze o domku na drzewie, czyli treehousie. To naprawdę świetny pomysł na jedną noc – fajna przygoda w ramach urozmaicenia urlopu, szczerze polecam – być może jednak bardziej latem niż tak późną jesienią (chociaż nam i tak się podobało). Domeczek był wyposażony w łóżko, minikuchenkę (ale bez bieżącej wody), stoliczek z fotelem, gry i książki i minitarasik. Okolice naprawdę urocze, widoki przednie, no i ta balia z gorącą wodą, która czekała na nas zimnym wieczorem – wszystko na 5. Myśmy konkretnie byli w treehousie U Lipového květu w samym sercu Wysoczyny, ale wiem, że istnieją też inne domki tego typu bliżej polskiej granicy.

Mam nadzieję, że taka relacja z wycieczki przypadła Wam do gustu. Trochę wracam do pisania tego rodzaju relacji i nie do końca wiem, jak ten temat ugryźć – w zanadrzu czeka kilka fajnych wycieczek, ale nie jestem pewna, czy praktyczniej będzie opisać je grupowo, czy raczej skupić się na bardziej szczegółowym, lecz pojedynczym opisie. Dajcie znać, co wolicie.

M.

Brtnice

Co zwiedzić w okolicy?

  • Igława stolica województwa Wysoczyna. Średnio-duże miasto, warto obejrzeć ryneczek.
  • Třebič maleńkie miasteczko ze starą żydowską dzielnicą zapisaną na liście UNESCO. W okresie swojego największego rozwoju było obok Ołomuńca i Brna jednym z najważniejszych miast na Morawach. Warto pospacerować po sennym starym mieście i zajrzeć do restauracji, aby spróbować żydowskiej kuchni.
  • Telcz miasto założone według legendy już w XI w. Dziś historyczne centrum zapisane na liście UNESCO.
  • Žďár nad Sázavou inne ciekawe miasto na Wysoczynie. Do zwiedzenia kościół św. Jana Nepomucena, zapisany w UNESCO, który szczególnie interesująca wygląda z góry (położony na wzgórzu, ma ciekawy kształt).