EDIT: Uwaga! W sprzedaży mój pierwszy e-book: „Przewodnik po Czechach. Emigracja”! Jeśli myślisz o wyprowadzce do Czech, kup go już dziś i przygotuj się do wyjazdu!
No właśnie, dlaczego Czesi nie lubią Polaków – oraz dlaczego Polacy nie lubią sami siebie
Dziś będzie kontrowersyjnie. Bardzo. To drażliwy temat, z kilku powodów. My, Polacy, mamy tę dziwną przypadłość bycia narodem drażliwym. [Dokonuję tutaj megauogólnienia, bo włączam się właśnie w grupę liczącą kilkadziesiąt milionów osób o zupełnie różnym pochodzeniu, które łączy tak naprawę tylko jedno: narodowość. Do tego umówmy się – narodowość rzecz umowna, ale o tym może innym razem]. Drażni nas wiele rzeczy, ale najbardziej chyba niepewność co do tego, kim właściwie jesteśmy. Fakt, że przez wieki znajdowaliśmy się na rubieżach dwóch wielkich systemów kulturowych: łacińskiego i bizantyjskiego, dziś określanego jako Wschód i Zachód, spowodowała, że nierzadko byliśmy najeżdżani i urabiani na modłę tego, komu akurat przyszła ochota trochę nagrabić. Niefortunne położenie geograficzne jest tu niebagatelne; swoje dołożyliśmy jednak i my sami.
Śmierć bogów
Ciężko jest żyć, gdy polityka i rzeczywistość zmusza cię do porzucenia własnych wierzeń, określenia ich jako barbarzyńskie i przyjęcia cudzego panteonu bogów. Mieszko I być może i wykorzystał polityczną koniunkturę, którą kontynuował jego syn i utworzył prężne państwo, ale jednocześnie zapoczątkował proces wyplenienia tego, co stanowiło dotychczas o polskości. I nie chodzi tylko o politykę i polityczne gesty; chrystianizacja nie raz bywała brutalna, świątynie bezczeszczone, symbole niszczone. Lud, którego z taką wprawą pozbawia się tożsamości, musi doświadczyć pomylenia. Czasem mam wrażenie, że zaciekły współczesny katolicyzm jest próbą odrobienia tamtych strat i setek lat zaprzeczenia, że przed Chrztem Polska istniała i miała swoich własnych bogów.
A przecież miała. Pisze o tym bardzo ciekawie Maria Janion w „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”. Polska wtłoczona pomiędzy Germanów i Rosjan, cierpiąca na to samo, na co cierpią wszystkie wielkie i pół-wielkie narody: chorobę imperializmu, kompleks małości, ból dupy niedorastania do własnych wyobrażeń o sobie samym. Takie narody, podobnie jak niedorosłe osiłki, czerpią siłę z umniejszania innych. Takimi narodami łatwo się rządzi, gdy wie się, jakich miejsc dotknąć i na jaką nutę zagrać, żeby podchwyciły tłumy.
Łokcie i parszywość
Nie wiem, z czego wynika ta wredota. Być może odpowiedź jest prosta i banalna: przez dziesięciolecia zaniedbań i braku właściwej opieki i trwania w świecie, w którym to zawsze silniejszy albo bogatszy ma rację, ludzie nauczyli się, że jeśli nie zadbasz o siebie sam, nie zadba o ciebie nikt. Nie zgadzacie się? Spróbujcie wsiąść do pociągu regionalnego, w którym nie ma miejscówek na trasie z Pcimia Dolnego do Łękodołów. Straszna to rzeczywistość. Nie chciałabym w takim świecie żyć.
Tak, tak, wiem, wiem. Zaraz znajdzie się pięciu chłopków-roztropków, którzy powiedzą mi, że świat taki właśnie jest: okrutny. Liczy się wyłącznie siła, a każdy, kto myśli inaczej, jest naiwniakiem, skazanym na wyginięcie. Pewnie – skoro już rozważamy na tematy moralnej kondycji ludzkości – na świecie pełno jest skurwysynów. Jestem tego boleśnie świadoma. Niemniej jednak, kiedy trochę wyjdzie się poza własne podwórko, łatwo dostrzec, że całkiem niedaleko istnieje wiele innych podwórek, na których żyje się tak jakoś łatwiej, lżej, a powietrze w nich nie takie duszne i nie tak pełne złych emocji.
Czesi tacy wspaniali?…
Pewnie myślicie, że teraz nastąpi część, w której wychwalam pod niebiosa Czechów. Tak jednak nie będzie. Mieszkając w Czechach, ale także czytając i rozumiejąc po czesku, nie jest trudno trafić w różne czeskie miejsca w świecie, także tym wirtualnym. Ze zdziwieniem, czasem smutkiem, ponownie odkryłam pewną prawdę, którą już przecież znałam: wredota nie ma narodowości. Brak zrozumienia dla szlachetnych idei, cynizm i pogarda to cechy, które niektórzy mylą z inteligencją. Po obu stronach granicy.
W wielu rankingach najulubieńszych narodów Polaków Czesi od lat stają na podium. Z pewnych powodów kojarzą nam się niemal wyłącznie pozytywnie: a to piwo, a to wakacje, a to swojska, smaczna kuchnia. Z drugiej strony granicy już to tak pozytywnie nie wygląda: Polacy są widziani raczej jako przedstawiciele dzikiego narodu z północy, kraju postkomunistycznego, biednego, skorumpowanego, w którym mieszkają fanatycy religijni, po drogach jeżdżą niebezpieczni kierowcy, a jada się bardzo złej jakości żywność. Czy coś pominęłam?… Koniec końców chodzi o to, że oba narody nie wiedzą o sobie prawie nic. Null. Zero. Jedyna różnica pomiędzy nami a nimi jest taka, że stereotypy, którymi posługujemy się my, są pozytywne, w przeciwieństwie do tych, którymi posługują się oni.
Dlaczego Czesi nie lubią Polaków?
Dlaczego Czesi nie lubią Polaków? – zapytacie. Skąd te wszystkie negatywne stereotypy? Składa się na to kilka czynników. Po pierwsze i chyba najważniejsze, o Polsce w Czechach się nie mówi. To nie jest kraj, którego ludzie byliby ciekawi. To nie jest kraj, do którego jedzie się na wakacje nad morze. Nikt się nie chwali, że jechał do Polski albo że przywiózł, nie daj Boże, polską czekoladę w prezencie. Takie wyznanie mogłoby spowodować raczej odruch wymiotny albo chęć dzwonienia po pogotowie. Polska w Czechach w ostatnim czasie zasłynęła kilka razy i prawie w żadnym nie były to pozytywne sprawy. Afery z żywnością, jak choćby sprzedaż soli przemysłowej jako spożywczej albo wielokrotne przypadki dostarczania mięsa niespełniającego standardów [a to salmonella, a to mięso z uboju chorych zwierząt…] nie przyczyniają się raczej do zwiększenia popularności polskiej żywności. Ale jest jeszcze inny aspekt tej sprawy.
Co ma czeski premier do polskiej kiełbasy
Polska od lat jest w czołówce krajów, z których Czesi importują żywność. Starałam znaleźć się twarde dane, niestety najświeższe, jakie znalazłam, to informacja z 2017 roku o ponad 15% udziale w rynku polskiej żywności w Czechach. Żywność z Polski jest przede wszystkim tania i coraz bardziej konkurencyjna, szczególnie dla rodzimych producentów. Prawdopodobnie właśnie dlatego w czeskich mediach nierzadko można przeczytać o trującej żywności z Polski. Nie oznacza to, że gazety kłamią – opisywane afery i skandale faktycznie miały miejsce [niedawna sprawa związana z mięsem z chorych zwierząt wykryta była zresztą przez dziennikarzy TVN]; niemniej jednak według polskiej strony takie przypadki nieuczciwych praktyk zdarzają się wszędzie, tylko Czesi je za każdym razem nagłaśniają. Być może jest to związane z faktem, że czeski premier, Andrej Babiš , jest potentatem branży żywnościowej w Czechach i to właśnie dla niego polska żywność stanowi dużą konkurencję, a nagonka sprawiła że rosnący od wielu lat import polskiej żywności niedawno nieznacznie, ale spadł.
Oprócz żywnościowej wojny czesko-polskiej do niezbyt korzystnego wizerunku Polaków przyczyniają się także kierowcy – na serwisach typu Navrat do reality Polacy, wraz z Rosjanami, wiodą prym w filmikach o głupich [aby delikatnie to określić] kierowcach, których brawura i brak odpowiedzialności zapierają dech. Polskich kierowców nie brakuje jednak także na czeskich drogach, co także nie przyczyni się do wzrostu popularności naszego narodu nad Wełtawą.
Liczy się człowiek
Powiedzieć, że stereotypy o narodach bywają krzywdzące, a nierzadko są po prostu zafałszowaniem rzeczywistości, i nie należy się nimi w życiu kierować, to banał. Niby to wiem ja, niby to wiedzą moi najbliżsi, prawda jednak jest taka, że znam bardzo niewiele osób, o których mogę powiedzieć, że patrząc na Polaka, Czecha czy Niemca widzą tylko, albo aż, człowieka. To bardzo wiele. I za to im serdecznie dziękuję.
M.
PS Jeśli jesteście ciekawi poszczególnych odsłon żywnościowej wojny czesko-polskiej, polecam lekturę kilku artykułów, które bliżej nakreślają sprawę…