Podążając poprzednio zapoczątkowanym tropem, dziś przedstawię Wam 2 wybrane całkowicie subiektywnie miejsca, które w Brnie warto odwiedzić. Jedno z nich zapewne zobaczycie w każdym przewodniku – o drugim powiedzą Wam tylko miejscowi. Brno można porównać, słowami Shreka i Osła – do cebuli. Trochę śmierdzi. I ma wiele warstw. Zaskakuje.
Brno jak cebula
Już chyba kiedyś wspominałam, że to miasto niepozorne. Jadąc z lekka rozklekotanym tramwajem po odbiciu biletu na 2 zony, zobaczycie pewnie sporo budynków lekko nadgryzionych zębem czasu lub też muśniętych pędzlem komunistycznego artyzmu. Sporo nie do końca prostych kątów, dziurawych chodników, badziewia wylewającego się ze sklejonych na taśmę klejącą z dykty sklepików. I owszem. To uderza po oczach, kiedy jest się tutaj po raz pierwszy.
Ale coś, co mnie tak naprawdę uderza, jest to, że ludzie nie pozują. Nie widać potrzeby pokazania, że to tutaj właśnie jest najlepiej; nie ma szpanerstwa. Dlaczego?
Może dlatego, że żyje się tutaj całkiem wygodnie. I mieszkańców nie trzeba przekonywać o tym nadmiernie utrzymywanym porządkiem czy też nowoczesnością. (Moja poznańska dusza podpowiada jednak, że jego odrobina by nikomu jednak nie zaszkodziła…;) Bo na co komu powszechny dostęp do internetów tego świata w autobusie czy tramwaju, jeśli nie można być pewną, że ów środek lokomocji w ogóle dojedzie do celu w odpowiednim czasie?… (Witaj Poznaniu…:)
Pytanie, który się nasuwa: to dokąd iść, by miasto uchyliło rąbka tajemnicy i pokazało się takim, jakim widzą je zakochani w nim mieszkańcy?
#1 Špilberk oraz okolice.
Bierzcie w łapkę hamburgera z Burer Inn i ruszajcie na pobliskie zamkowe wzgórze. Po drodze nie zapomnijcie zerknąć na plac Jakuba i popodziwiać monumentalnego kościoła pod tym samym wezwaniem. Można na chwilę przystanąć w Na stojaka – intrygującej knajpie, która zarabia na tym, że właściciele postanowili przyszczędzić na krzesłach, a goście wyglądają, jakby w ogóle im to nie przeszkadzało. Kierując się w stronę Placu Wolności (Naměsti Svodoby) spostrzeżecie również wielkiego brneńskiego penisa, który spełnia rolę zegara. Konia z rzędem temu, któremu uda się odczytać z niego godzinę! Każdego dnia, punktualnie o 11, na pamiątkę końca oblężenia szwedzkiego Brna, zegar „wypluwa” z siebie szklaną kulkę z jednej z czterech dziur. Możecie zawsze popróbować szczęścia. Dlaczego o 11? Ano dlatego, że Szwedzi wyznaczyli sobie ultimatum – jeśli miasto nie podda się do południa, odejdą. Brno było wyczerpane oblężeniem; w jakiś sposób władze jednak dowiedziały się o postanowieniu Szwedów – i sprytni brneńczycy postanowili przyspieszyć czas, bijąc dzwonami na 12… godzinę wcześniej. Ze szklaną kulką w łapce lub też bez – ruszacie dalej w stronę zamku. Zamek sam w sobie dumnie spogląda ze wzgórza. Kiedyś pełnił funkcję więzienia politycznego – dziś przychodzą tu młode pary, by złożyć sobie przysięgę wierności na wieki, o ironio losu. Zamek pełni funkcję parku – sporo tu drzew, alejek, ławek… Z których popodziwiać możecie piękną panoramę miasta ze wszystkimi jego wzgórzami.
#2 Kamenná kolonie
Są na świecie takie miejsca, o których przewodniki piszą, że to dawna dzielnica bohemii albo artystów; doradzają iść do klimatycznej kawiarni, by posiedzieć i podelektować się atmosferą, i mówią, że tutaj spotykała się artystyczna śmietanka miasta, jeszcze zanim miejsce stało się modne i drogie. Zazwyczaj wtedy patrzę na ściany, na ludzi sączących kawy, których ceny przyprawiają o ból głowy, wgapiający się w swoje najnowsze modele laptopów, a mi z trudem przychodzi wyobrażenie sobie, że ktoś tu kiedyś mógł dyskutować o poezji, zaciągając się marihuaną.
No więc wyobraźcie sobie taką właśnie dzielnicę artystów i wolnych dusz, jeszcze zanim stała się modna, hipsterska, droga i wymuskana.
To właśnie Kamenná čtvrť w Brnie.
Trochę jest brudna. Trochę śmierdzi. Śmieci walają się na uliczkach, dzieci biegają, krzycząc albo nieśmiało wyglądają zza drzwi, obserwując przybyszy szeroko otwartymi oczami. Podwórka niesprzątnięte, w oknach wiszą zawieszki, rzeźby, ozdóbki. Przed małe, przyciśnięte do siebie niczym przestraszone dzieci domki wystawione bywają obrazy. Gdzieś leży kupa gruzu. Obok rzeźby wanna, którą ktoś wystawił z domu, bo najwyraźniej mu tam nie pasowała. Zapach marihuany miesza się ze słodkim odorem nieświeżości. Lampki powieszone na drzewie oświecają lepiący się stół.
Galimatias, burdel i sztuka.
Wszystko razem, wymieszane – niezwykłe, choć brudne, klimatyczne, choć trochę śmierdzące.
Miłość albo nienawiść
Kamenná kolonie to dzielnica Brna położona na całkiem wysokim wzgórzu nad rzeką Svratką. Założona została nielegalnie na początku XX wieku przez pracowników ceglarni w dawnym piaskowym kamieniołomie. Powstało tu ponad 100 domków, które powciskane są między wąskie i małe uliczki, tworząc istny labirynt, pnący się aż na szczyt wzgórza, z którego możemy podziwiać niezwykły widok na panoramę miasta. Od lat 70 zaczęli przeprowadzać się tutaj artyści i wolne dusze. Jak widać, ciągle jeszcze tam żyją.
Z kolonią jest tak, że albo się ją kocha, albo nienawidzi. Mnie naprawdę zauroczyła – mimo mojego typowo poznańskiego podejścia do porządku. Ale na przykład już dla kilku znajomych osób, które zażyły jeszcze poprzedniej epoki, syf i brud zdecydowanie za bardzo kojarzyły się z przeszłością i ówczesną prowizorką. Takich osób, które umiłowały sobie nowoczesny look raczej do spaceru do kolonii nie zachęcam.
Wszystkich innych – oczywiście tak!
W zamyśle opisanych miejsc miało być więcej – ale wygląda na to, że nie da się ich zmieścić wszystkich w jednym wpisie. Dlatego zapewne niebawem ukażą się kolejne w serii TOP Brna.
- Aha. Do spaceru w kolonii walizkę, nawet czerwoną, zostawcie w hotelu. I załóżcie sportowe buty 🙂