Tak, tak. Dziś tematem jest feminazistka. Kim jest, co je i w jakich zakątkach świata można ją spotkać. Wpis dedykowany dla moich młodych kuzynek – niech czytają na zdrowie!
Feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść lodówkę na 5 piętro.
Ten szczyt wyszukanego humoru zazwyczaj wzbudza we mnie lekką irytację. Zazwyczaj chwilę później autor dodaje, że feministki nienawidzą mężczyzn, kobiecości, a już najbardziej – siebie. Do tego tak naprawdę szkodzą kobietom, dzieciom oraz zwierzętom, a przed ich wysłuchaniem należy skontaktować się z lekarzem psychiatrą lub katechetą – oni już pomogą odpowiednio zinterpretować wszelkie wypowiadane przez nie idiotyzmy.
Feminizm, ale… który?
Na stwierdzenie, że feministki to idiotki i fanatyczki, zazwyczaj dopytuję, kogo konkretnie autor ma na myśli: feministki pierwszej, drugiej, czy może trzeciej fali? Anarchistki, postkolonialistki, chrześcijanki czy radykałki?
Większość bowiem dzielą lata, jeśli nie epoki i oczywiście poglądy. Owszem, owszem, wśród feministek były i są osoby o odmiennych poglądach! Co dziwne, feministki nie posiadają wśród swoich zmilitaryzowanych szeregów żadnej Papieżycy, która głosiłaby swoją świętą nieomylność w sprawach wiary i dogmatów. Inne organizacje i owszem.
Femiznim: co to jest?
Feminizm to pewien nurt myślowy, zapoczątkowany w XVIII, a rozwijany w XIX i XX wieku. Pierwsze postulaty dotyczyły spraw tak oczywistych, jak prawo wyborcze lub prawo do pracy; dziś nikt już nawet nie wyobraża sobie, by kobiety mogły nie cieszyć się tymi przywilejami. Koncentrowano się przede wszystkim na zmianach formalnych – po kilkudziesięciu latach oraz dwóch wojnach światowych okazało się jednak, że a. prawo często bywa martwe, niczego w istocie nie zmieniając, b. kobiety świetnie sprawdziły się na różnych stawiskach w czasie wojny, gdy siłą rzeczy musiały zastąpić mężczyzn, którzy ruszali na front. Stąd wniosek, że walka o równe traktowanie nie jest zakończona – powstawały kolejne teorie i kolejne grupy; zajmowano się traktowaniem kobiet w miejscu pracy, ich seksualnością, sposobami walki o równouprawnienie, płcią kulturową, różnicami między kobietami a mężczyznami, a także rasizmem i etnocentryzmem.
Feministki drugiej połowy XX wieku bywały wielokrotnie krytykowane: a to, że nie mają prawa wypowiadać się w imieniu całej kobiecości, a to że ich teorie są zbyt akademickie i z rzeczywistością niewiele mają wspólnego, a to, że tak naprawdę niewielkie mają pojęcie o ciężkim życiu kobiet kolorowych lub pochodzących z krajów Trzeciego Świata, a to, że wreszcie reprezentują poglądy tylko białych heteroseksualnych kobiet z bogatych miast Zachodu.
Wiele radykalnych grup upatrywało prawdziwych przyczyn nierówności nie w złym porządku prawnym, ale w opresyjnym charakterze społeczeństwa. I to nie tylko wobec kobiet. Do tego oczywiście dochodził głos wszelkich przeciwników feminizmu – od konserwatystów, poprzez ludzi religii (nie tylko chrześcijańskich!), na zwykłych seksistach kończąc.
Czas przemian
Dlaczego?
I tu dochodzimy do naprawdę interesujących obserwacji. Żyjemy w fascynującym czasie przemian, które dokonują się na naszych oczach, coraz szybciej, coraz bardziej spektakularnie. W pewnym momencie historii społeczeństwami rządzonymi przez oligarchów zawładnęły jednostki; nierzadko krwawe rządy, odcięcie się władzy od biedoty społeczeństwa doprowadziły do licznych rewolucji, gdzie królowie i inni władcy – a także możni – byli wycinani w pień. Powoli, stopniowo i wciąż, odchodzimy od hierarchicznego modelu społeczeństwa. Oczywiście proces ten nie jest jednoznaczny i ostateczny – być może to tylko kolejna faza rozwoju, po której nastąpi coś zupełnie innego – niemniej jednak gdzieś w połowie poprzedniego wieku głos odzyskiwały kolejne grupy uciśnionych. Nie przypadkiem to właśnie wtedy pojawia się cała literatura świadectwa w kulturze południowoamerykańskiej, gdzie ci, którym wcześniej prawa do głosu odmawiano, przemawiali, opowiadając, kim są oraz czego doświadczyli. Wśród licznych grup do tej pory uciśnionych znalazły się oczywiście kobiety.
I dziś, snując dywagacje na temat feminizmu, właśnie to należy brać pod uwagę, odpowiadając na pytanie, dlaczego. Hierarchia społeczna się zmienia. Zmienia się status quo. Zmienia się, uwalniając kobiety – a także, co może niektórym wydać się paradoksalne, mężczyzn – ale nierzadko pozbawiając innych korzyści, które czerpali z takiego, a nie innego układu społecznego.
Mężczyzna – na straconej pozycji?
Czy to oznacza, że mężczyźni na tym wszystkim tracą?
To wbrew pozorom dobre pytanie. Wpisuje się w o wiele potężniejszą zmianą społeczną, która dokonuje się na naszych oczach.
Dotychczasowa relacja społeczna przypominała drabinę: była stała, niezmienna i sztywna. Można było, i owszem, zmienić swoje położenie na niej, ale nie zmieniało to w żaden sposób zastałego porządku. Byli ci, którzy mieli to nieszczęście znaleźć się pod nami i którzy z różnych powodów musieli słuchać się nas, oraz ci, którzy znaleźli się nad nami – czy to ze względu na miejsce urodzenia, nazwisko, płeć, czy bogactwo – i których słuchać musieliśmy się my. Ta hierarchia oczywiście w pewnym sensie nadal istnieje, będzie się prawdopodobnie odnawiać do końca świata i o jeden dzień dłużej, ale przynajmniej w części jej podstawy są kwestionowane.
Nie wyraża się to tylko na polu „walki” płci. Chodzi przecież o kolonializm, o neokolonializm, o wyzyskiwanie taniej siły roboczej, o rasizm, o brak dostępu do edukacji, do zasobów naturalnych, do czegokolwiek, co ma w dzisiejszym świecie wartość.
Znaj swoje miejsce
W tym kontekście mężczyzna oraz kobieta (ale wcześniej także pan i niewolnik; szlachcic i chłop, itp.) mieli ściśle ustalone pozycje społeczne; do każdej z ról przypisany był zestaw cech i praw, a każde ich przekroczenie surowo karane. Stąd te podziały: kobieta-matka, kobieta-istota słaba, domowa, opiekunka, nie mająca zdania i nie występująca na polu publicznym; mężczyzna: silny, zdecydowany, który zapewnia byt i bezpieczeństwo i któremu nie przystoi okazywanie emocji. Tych cech uznawanych za typowo kobiece i męskie jest sporo. Każde ich naruszenie – bez względu na to, czy naruszenia dokonywał mężczyzna, czy kobieta – wyzwalała machinę przemocy, nierzadko państwowej, która śmiałka odpowiednio karała i ustawiała na swoim miejscu. Dlaczego? Otóż takie niewinne naruszenie ustalonych zasad tak naprawdę narusza porządek społeczny. Nie należy pozwalać na żadne przekraczanie wyznaczonych granic, bo to może zachwiać w posadach całym systemem.
Feminizm – a przynajmniej jeden z jego liberalnych nurtów – te podziały obala. Opowiada się za wolnością. I chyba to w tym wszystkim najbardziej mnie fascynuje: danie sobie prawa do bycia sobą. Bez narzuconych ról, bez określania przez innych.
Stereotypy, czyli kim jesteś
Określanie stało się plagą ludzkości. Określanie sprawia, że coś zapamiętujemy, coś poznajemy, coś zamykamy w definicji – i sprawia, że słowa stają się tylko etykietkami. Uniemożliwia zmianę i dalszy rozwój.
Dlatego na pytanie, czy jestem feministką, odpowiadam: i tak, i nie. Feminizm wiele dał ludzkości. Dziś jednak nadchodzi pora, w której dostrzega się nie tylko oczywiste ofiary seksizmu, ale też tych, którzy pozornie na tym opresyjnym układzie wygrywali. O tym piszą niektóre feministyczne nurty, i to chyba uważam za mój własny feminizm. Nazwa tutaj staje się trochę nieadekwatna, ale być może warto ją zachować, ze względu na pamięć, że zmianę na lepsze zaczęły właśnie kobiety.
I chwała im za to.
No to kiedy się ten feminizm kończy?
Feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść lodówkę na 5 piętro, mówią, a ja odpowiadam: A szowinista w zetknięciu z brudną pieluchą.
Serio? Czy faktycznie miarą tego, jak należy oceniać człowieka, ma być poziom jego/jej męskości/kobiecości? Czy nie liczy się po prostu bycie dobrym (w czymś lub też ogólnie)?
Czy to oznacza, że szowinista odmawia prawa do poglądów/godnej pracy/decydowania o sobie każdej osobie słabszej fizycznie? Czy ludzie starsi nie mają prawa do godności? A co jeśli szowinista spotka na swej drodze silniejszą (intelektualnie/fizycznie, dowolne skreślić) kobietę? Popełni harakiri?
Dla mnie miarą męskości – ale również kobiecości! – jest otwarcie na świat. Poznanie swoich silnych i słabych stron, akceptacja, zwykłe polubienie siebie, odnalezienie swojej drogi i czerpanie z tego siły, którą można się dzielić z innymi. Tym – oraz tysiącem innych rzeczy oczywiście też – mierzę człowieczeństwo. I może się ono wyrażać ojcem, który plecie warkoczyki córce albo kobietą, która zostaje ministrem obrony narodowej. Albo chłopakiem noszącym różowe spodnie.
No więc – tracą czy nie?
Marta
[EDIT: w podobnej tematyce piszę w poście o tym, jak być kobietą oraz dlaczego feminizm to nie wstyd]