Dziś mija trzeci dzień od wyprowadzki, przemierzenia połowy kraju numer jeden i drugiej połowy kraju numer dwa, podwójnej przeprowadzce, rozpoczęcia nowej pracy oraz składania tysiąca i jednego mebla.
Padam na twarz.
Siedzę jednak również w moim wymarzonym i najwspanialszym żółtym fotelu. Patrzę na pobojowisko tego, co pozostało z kartonów i nie do końca właściwie porozmieszczanych części drewnianych mebli.
I taką o oto relację z tych pierwszych momentów dla Was przygotowałam.
UWAGA: Wszystkie wnioski wyciągnięte na podstawie silnych wrażeń, podczas posiadania wysokiego stężenia adrenaliny w żyłach – niczego nie brać więc na poważnie!
Wniosek nr 1:
Czeski w Brnie jest niepotrzebny. Dużo bardziej przydatny byłby słowacki.
Damn it, nauczyłam się nie tego języka. Mimo wielogodzinnych i wyciskających ze mnie poty ćwiczeń wymowy i rozumienia czeskiego, i tak większą część dnia spędzam strzygąc ucho i strojąc miny z prośbą o wyraźne powtórzenie Słowaków, którzy niczym się nie przejmując, napieprzają po swojemu. I bądź tu mądry i pisz wiersze.
Wniosek nr 2:
Ludzie w autobusach i tramwajach są dziwni.
Ale serio. Ja wiem, wiem, że o klientach komunikacji miejskiej można pisać poematy całe, a temat i tak nie zostałby wyczerpany , i że w mym rodzinnym mieście – stolicy Pyrlandii – różami w autobusach to także rzadko pachnie, niemniej jednak…
Tak, właśnie. Nie ma to jednak związku tyleż z brakiem higieny osobistej, ile z jakąś taką swobodą w podejściu do ubioru, uczesania, umalowania. Czasem zdarzy się kobieta ubrana elegancko. Czasem jakiś chłopak wygląda naprawdę fajnie.
Czasem.
Natomiast nie zdarzyło mi się jeszcze jechać tramwajem, w którym nie znalazłaby się osoba mogąca z pełnym sukcesem występować na tymże to fanpejdżu brneńskim (MHD = MPK): klik.
Na plus jednak dla nich fakt, że komunikacja jeździ niezawodnie i naprawdę często. Mówi Wam to osoba, która przez ponad dekadę wielce cierpiała ze względu na totalny brak profesjonalizmu ze strony poznańskiej MPK/ZTM.
Wniosek nr 3:
Czesi nie jedzą warzyw. Jedzą za to paprykę. W dużych ilościach.
Tradycyjna czeska kuchnia zostaje więc w tradycyjnych czeskich domach; w moim niestety (lub stety) raczej nie zagości. Mimo, iż uwielbiam co poniektóre dania (ach, Svickova!) – gdybym żywiła się jak przeciętny Czech, szybko wyglądałabym jak przeciętna Amerykanka.
Na dziś to koniec moich spostrzeżeń; szykujcie się na więcej wkrótce.
A może ktoś z Was ma własne?
XoXo
alfa
*Zdjęcia dzięki uprzejmości Piwnej Kompanii.