Krzywy kościół Karin Lednickiej
Jesień za oknem, w kalendarzu listopad. To chyba jest najlepsza możliwa pora na pisanie o książkach, nieprawdaż? Tym razem mam dla Was pozycję, o której, jeśli interesujecie się czeską literaturą, na pewno już słyszeliście, a teraz, moi drodzy, macie wreszcie okazję, aby rzeczoną pozycję przeczytać w języku polskim. Mowa o Šikmým kostele, czyli Krzywym kościele Karin Lednickiej.
Niektóre z moich ulubionych książek, które później całkowicie mnie pochłonęły, wcale mnie na początku nie zaciekawiły. Harry Potter leżał na mojej półce dobre dwa miesiące, dopóki z nudów po niego nie sięgnęłam. Z Krzywym kościołem, jeszcze w wersji czeskiej, miałam podobnie. Książka leżała na półce i patrzyła na mnie, a napis: „kronika powieściowa utraconego miasta” wcale szczególnie mnie nie zachęcała do jej otwarcia. Aż w końcu, pewnego dnia, otworzyłam ją, zaczęłam czytać… i przepadłam.

Mozaika głosów
To pewnie dlatego, że lubię, kiedy historia od razu mnie wciąga. Lubię czuć zmęczenie bohaterów, lubię cieszyć się ich radością, lubię pokonywać z nimi trudności. Lubię, kiedy historia jest plastyczna, i przekazuje opowieść obrazem, a słów używa po to, aby odmalować jakąś scenę. Krzywy kościół zaczyna się dokładnie tak: bez wielkich słów, za to w pełni zanurzając nas w bólu i cierpieniu głównej bohaterki, które z czasem nabierają takiej mocy, że stają się nieznośne.
Być może dlatego niektórzy tę lekturę muszą sobie dawkować. Ta powieść, mozaika stworzona z wielu różnych głosów, które razem tworzą obraz zróżnicowanego regionu, przez lata nierozumianego, jednocześnie wynoszonego na piedestał i bezlitośnie krzywdzonego dla zysków, robi wrażenie piorunujące. Ja jestem wychowana na polskiej literaturze, która ból i cierpienie rozdaje na prawo i lewo, można więc powiedzieć, że jestem w pewien sposób uodporniona (i Wy, o ile przeszliście polskim systemem edukacji, prawdopodobnie też), ale na przykład moja czeska teściowa była w stanie przeczytać tylko pierwszy tom. Za dużo w tej opowieści było dla niej cierpienia, które było zbyt realne.
Śląsk: raj i piekło
Nie chcę Was w żadnej sposób zniechęcić. To nie jest książka, która epatuje bólem, to po prostu opowieść o życiu, które na Śląsku nigdy nie było łatwe. Śląsk, ogólnie, chociaż tutaj mowa konkretnie o Śląsku Cieszyńskim, od dekad stanowił synonim lepszego życia. Nieurodzaj, niepewność jutra, brak perspektyw w innych częściach Czechosłowacji czy Polski sprawiały, że nawet trudna i niebezpieczna praca pod ziemią stanowiła obietnicę lepszego jutra. Nie baczyli więc na ryzyko, tylko tłumnie przybywali, aby pod ziemią wydobywać węgiel, i na zawsze zmienić oblicze niegdyś spokojnego regionu.
A zmienili go w sposób dwojaki: ryjąc ziemię tak głęboko, że zmienił się krajobraz, zniknęły miasta i przyjeżdżając tak tłumnie, że zupełnie zmieniła się tkanka społeczna. Ludzie napływali zewsząd. I tak, wyobraźcie sobie, najczęściej byli to młodzi mężczyźni, ludzie, którzy na początku przynajmniej nijak nie byli związani ze Śląskiem, traktowali więc tę ziemię przede wszystkim instrumentalnie. Nagle społeczność, wcześniej przecież wiejska, stała się sceną całkowitego przewartościowania świata uporządkowanego w świat człowieka nowego, który nie potrzebował już urodzaju, aby przeżyć, bo miał coś cenniejszego niż złoto: węgiel.
Historie autentyczne
Ale to opowieść nie tylko o węglu. Autorka podchodzi do Śląska z czułością. Snuta opowieść jest tym cenniejsza, bo powstała na kanwie prawdziwych wydarzeń. Karin Lednická spędziła wiele miesięcy w terenie, rozmawiając z ludźmi, otwierając rodzinne albumy i wygrzebując z nicości pamięć mieszkańców o przodkach. To oczywiście nie jest historia dosłowna, bo powieść jest miksem zasłyszanych ludzkich losów, ale zdecydowanie czuć tę autentyczność. Tak rzeczywiście mogło wyglądać życie ludzi w Karwinie, mieście, które zabił jego własny sukces…
Trucizna nacjonalizmu
Inny intrygujący aspekt tej książki to odczytanie jej jako historii tworzenia czeskiej i polskiej świadomości narodowej. Właśnie tu, na Śląsku Cieszyńskim, jak w szkiełku skupiły się procesy, które później w tak ogromnym stopniu wpłynęły na cała Europę. Bo tak, Śląsk Cieszyński, jak wielokrotnie wspominali bohaterowie książki, był kiedyś istnym tyglem ludzi pochodzących z różnych krajów i mówiących różnymi językami, i nikogo to ani nie drażniło, ani nie zniesmaczało. Do chwili, gdy dwa zainteresowane państwa, Czechosłowacja i Polska, zaczęły walkę o ukryte w ziemi „czarne złoto”, a tematy narodowe okazały się idealnym środkiem do zmotywowania do tej walki swoich obywateli. Innymi słowy: jak zawsze chodziło o pieniądze, i jak zawsze cierpieli zwykli ludzie, którzy na wydobyciu węgla zyskiwali ze wszystkich najmniej.
Nie będę wchodzić w szczegóły konfliktu czechosłowacko-polskiego, bo nie o tym jest ta recenzja; chciałam tylko powiedzieć, że mimo iż Krzywy kościół to powieść obyczajowa, między wierszami nie brakuje refleksji społecznej ani politycznej. Ale to już oczywiście dla bardziej dociekliwych czytelników.
Krzywy kościół: wersja polska
Słowem podsumowania, dodam, że Krzywy kościół to była jedna z pierwszych książek tego kalibru, jakie przeczytałam po czesku. Trochę to zakręcone, biorąc pod uwagę, że mimo iż autorka jest Czeszką, jej bohaterowie w dużej mierze posługują się językiem polskim lub mówią po prostu „po naszemu”, śpiewają pieśni po polsku, jedzą potrawy, które ja znam ze spotkań rodzinnych. Lektura polskiej wersji, kiedy wszyscy oni w książce rzeczywiście mówią po polsku, była interesująca, jakby dodała całej historii iskry żywotności, jeszcze większej autentyczności. Mało tego, na podstawie tej właśnie książki powstała sztuka teatralna, którą wystawiał Teatr w Ostrawie, a także w Cieszynie. Póki co, nie znajduję jej w programie, ale mam nadzieję, że pewnego dnia jeszcze wróci, a mi uda się ją obejrzeć. W niedalekiej przyszłości planuję wycieczkę do starej Karwiny, aby zobaczyć tytułowy krzywy kościół, który jako jedyny ostał się z upadłego miasta. To jednak pewnie dopiero na wiosnę, tymczasem muszę się zadowolić lekturą i nowymi odcinkami Drozdowiska, bo tam na taką właśnie wycieczkę wybrała się Teresa z autorką sagi, Karin Lednicką. Serdecznie polecam Wam te odcinki, bo sporo się z nich o książce, ale też regionie, dowiecie.
Żeby zrobić Wam apetytu, dodam, że Krzywy kościół to trylogia, i w Czechach wyszły już wszystkie trzy tomy. Jeśli lubicie powieść obyczajowo-historyczną, której bohaterowie stają Wam się podczas lektury bliscy i wchodzą pod skórę, to zdecydowanie się nie rozczarujecie.
Do napisania!
Marta
#współpraca #recenzja
