Przewodniki po Czechach

Sojusznicy z rozsądku. Recenzja

Cześć! Dawno się tu nie widzieliśmy. Dziś wracam z recenzją pewnej książki, która trafiła (nieprzypadkowo) w moje ręce i traktuje o współpracy filmowej pomiędzy Polską a Czechosłowacją w okresie od końca wojny do początku lat 70’. Chodzi o rozprawę pt. „Sojusznicy z rozsądku. Polska i Czechosłowacja w projekcie socjalistycznego internacjonalizmu filmowego w okresie 1945-1970” autorstwa dr Ewy Ciszewskiej.

Przyznam się Wam od razu, że czeskie kino zaczęłam poznawać dopiero, kiedy się tu przeprowadziłam. Wcześniej nie było w moim życiu prawie wcale obecne; podobnie, jeśli chodzi o kino polskie pochodzące z omawianego okresu – zdecydowanie można nazwać mnie laikiem. Dlatego podeszłam do tej książki z otwartą głową, długopisem w dłoni (tak, piszę w swoich egzemplarzach książek, bo mój umysł nie jest w stanie wszystkiego zapamiętać) i chęcią dowiedzenia się czegoś nowego.

Sojusznicy z rozsądku – o czym to jest

Książka jest rozprawą naukową – to na początek. Dlatego ważne jest, aby zasiąść do niej raczej rano i raczej z kubkiem kawy w ręce, bo jej język do najprostszych nie należy i wymaga skupienia, szczególnie, że mowa o okresie PRL-u, który, mam wrażenie, obfitował w trudną do zapamiętania nowomowę. Jeśli jednak to jest Wasza bajka, to z „Sojuszników z rozsądku” możecie dowiedzieć się szeregu interesujących faktów o kinematografii polskiej i czechosłowackiej, ale przede wszystkim poznacie nie tylko perspektywę żaby, czyli wyłącznie punkt widzenia czysto polski lub czysto czechosłowacki, ale przede wszystkim – widok z lotu ptaka.

Książka Ewy Ciszewskiej stworzona została w nawiązaniu do koncepcji histoire croisée, czyli interdyscyplinarnego podejścia, które czerpie m.in. z komparystyki. Autorka stara się zrozumieć powiązania między Polską a Czechosłowacją w świecie filmowym na określonej przestrzeni czasu i opisuje aktorów oraz instytucje, które takie powiązania umożliwiały i realizowały pod czujnym okiem ZSRR.

Innymi słowy: jeśli ciekawi Was świat filmu, który rozwijał się po wojnie zarówno w Czechosłowacji, jak i w Polsce, jakie występowały między tymi dwoma krajami powiązania i jak na siebie wzajemnie oddziaływały, to książka ta dostarczy Wam mnóstwa wiadomości na ten temat. Ciszewska opisuje, że powojenna współpraca filmowa pomiędzy wspomnianymi krajami była niezwykle dynamiczna, ale też że widać było na jej przykładzie zupełnie inny start: w Polsce nastąpiło przerwanie ciągłości świata filmu z powodu wojny; tymczasem w Czechosłowacji do takiego przerwania nigdy nie doszło, mało tego, można by się pokusić o stwierdzenie, że czeska branża filmowa w czasie wojny nawet się rozwijała. Barrandov był symbolem profesjonalizmu, z którego polscy filmowcy chcieli czerpać garściami; mało tego, nierzadko oferował możliwości współpracy nie tylko z filmowcami z bloku wschodniego, ale stanowił także okno na Zachód.

Początki, czyli niedościgniony profesjonalizm Barrandova

W związku z opisaną nierównowagą Polska była z początku stroną biorącą, a Czechosłowacja – dającą; do Czechosłowacji jeździli polscy filmowcy uczyć się rzemiosła filmowego (w dwóch falach, a niektórych filmowców, którzy wówczas korzystali z gościnności FAMU znamy powszechnie, to np. Agnieszka Holland). Współpraca ta rozwijała się wielotorowo – Polacy byli obecni w czeskiej szkole filmowej, powstawały czechosłowacko-polskie koprodukcje, wreszcie polskie filmy pojawiały się na słynnym czeskim festiwalu filmowym w Karlowych Warach. Wszystko jednak ustało wraz z początkiem lat 70’, kiedy po stłumieniu Praskiej Wiosny w Czechosłowacji pojawiły się nastroje m.in. antypolskie, a ZSRR, który od początku nie patrzył zbyt przychylnym okiem na inicjatywy partnerskie poszczególnych demoludów, „przykręcił śrubę” jeszcze mocniej, obawiając się odchyleń od sowieckiej ideologii i izolując poszczególne społeczeństwa.

Festiwale filmowe: Karlowe Wary i Zlin

Autorka zauważa jednak, że ta izolacja nie zawsze była dokładnie tak ścisła, jak ją sobie lubimy wyobrażać lub przedstawia się ją w podręcznikach historii. Oczywiście, istniała cenzura, a kontakty międzyludzkie pomiędzy państwami wschodu i zachodu (albo demoludami) były utrudnione – nie były jednak całkowicie niemożliwe.

Z książki dowiecie się także, jaką rolę odgrywał od początku swojego istnienia Festiwal Filmowy w Karlowych Warach, a także, jak się uzupełniał z Międzynarodowym Filmowym Festiwalem Mas Pracujących w Zlinie. To ciekawe spostrzeżenia dotyczące budowania czeskiej tożsamości w mieście, które jeszcze kilka lat wcześniej było sercem Sudetenlandu, czyli regionu zamieszkanego przez czeskich Niemców, a także próby wyróżnienia się na tle innych europejskich festiwali, np. poprzez otwarcie się na filmy z tzw. globalnego Południa, np. Ameryki Południowej, Afryki czy Azji (np. Indii). To na pewno ciekawy ruch; organizatorzy jednak utworzyli osobną kategorię dla tego rodzaju filmów, aby nie zaniżać ogólnego poziomu imprezy.

Podsumowując, rozprawa „Sojusznicy z rozsądku” będzie kopalnią informacji dla osób, które interesują się filmem czechosłowackim i polskim, szczególnie we wspominanym okresie. Znajdziecie w niej konkretne przykłady filmów, omówienie ich wpływu i odbioru, a także różne przykłady współpracy pomiędzy naszymi krajami, np. w postaci tworzenia wystaw plakatów filmowych.

Tutaj znajdziecie więcej szczegółów:

https://www.press.uni.lodz.pl/index.php/wul/catalog/book/1197

Do napisania,

M.

Na blogu pisałam już o innych książkach traktujących o Czechach, między innymi:

#współpraca