To niesamowite jest, jak czasami historie wpadają nam w ucho i zanim się zorientujemy, już same zapisują się na kartach opowieści. Tak stało się i tym razem.
Od zawsze lubiłam słuchać dorosłych. Nie wiem, z czego to wynikało – byłam ciekawskim dzieckiem. Dzieckiem, które nie słuchało, gdy kazano mu iść spać i gasić światło, dzieckiem, które ukradkiem podsłuchiwało rozmów dorosłych, dzieckiem, które, gdy tylko się dało, podglądało przez dziurkę od klucza. Sama byłam jeszcze zbyt mała, by wiedzieć, zbyt niedoświadczona, by rozumieć, ale te rozmowy – toczone przy kieliszku, przy przymkniętych drzwiach, lekko ściszonym tonem – to było moje okno na świat. Tak dowiadywałam się, co dorośli myśleli, jakie tajemnicy skrywali, co tak naprawdę czuli.
Odkrycia były różne. Czasem szokujące, czasem śmieszne, często wzruszające. Chyba stąd wzięło mi się zrozumienie dla innych – bo nagle okazało się, że granitowy pomnik rodziców kruszeje, gdy widzę i czuję motywację ich działania, gdy okazuje się, że za nakazami i zasadami stoi miłość i obawa. Dużo dało mi to wówczas do myślenia.
Tak jak kiedyś ukradkiem, dziś zupełnie oficjalnie, bardzo lubię słuchać, jak starsi opowiadają. To trochę jak podróż w czasie – znowu ta podróż! – do tego, co było, co odeszło, co może i odegra się ponownie, ale tak, że nikt już nie będzie pamiętał, że odgrywa ten sam scenariusz, że to już przecież było. Odchodzenie jest nieuchronne. Okrutne. Łamie serce, gdy dotyczy bliskich ludzi. Napawa poczuciem bezsensu, gdy dotyka nas samych.
Tak więc słuchanie starszych to trochę odczarowywanie tej klątwy zapomnienia. Oszukiwanie losu. Wynurzanie z cienia niepamięci tego, co już dawno się odbyło, tego, co powinno pozostać zapomniane, by w swoim czasie powrócić jako nowe i zupełnie świeże. By krąg życia mógł pozostać kręgiem.
Dziadek opowiadał o kocie. O tym, jak była ich piątka i rodzice, jak starali się żyć, jak musieli walczyć o przeżycie.
To było podczas okupacji. Nie było wiele do jedzenia, a mięso było rarytasem. Jedzenie kupowało się na kartki, mięsa było kilka kilogramów na miesiąc, czyli – tyle co nic. Sposobów na przetrwanie było wiele, ludzka wyobraźnia i potrzeba matką wynalazków wszelkich. I tak, mieszkając na stacji kolejowej, zbierało się buraki, które wypadły z wagonów je wiozących. Wypadały z powodu nierówności na przejściu kolejowym, a że jeździły regularnie – zbierać je można było także regularnie. Potem gotowało się z nich syrop o konsystencji miodu i zjadało z chlebem.
Kiedy było już po żniwach, gospodarze pozwalali przejść po polu i zebrać, co zostało. A zazwyczaj zostawało kilka dobrych snopków, które potem zmielone, pozostawały na strychu jako zapasy mąki. Zbierało się też ziemniaki, też już po wykopkach. Nazbierało się zawsze kilka worków, mimo, że gospodarze wcześniej już plony zebrali. Kiedy ugotować sosu grzybowego z grzybów rosnących przy rowie – obiad pierwsza klasa.
Były jednak także okresy, kiedy nie było zbyt wiele do jedzenia. Był też pewien bohaterski kot. Przydomowy, trochę obłaskawiony, trochę rodzinny. Rzecz działa się w czasie okupacji. Rodzina, która przed wojną mieszkała na stacji, bo pradziadek był zawiadowcą tejże, musiała przenieść się do domu nieopodal, bo stację zajęli Niemcy. Niemiec jeździł na koniu i polował, także na koty.
Kot był jednak ichni. Swój. Któregoś dnia upolował zająca i przytargał ze sobą na próg domu. Zając był duży, ciężki, kot nie mógł go unieść, musiał ciągnąć. Przyciągnął na próg i miauczał, dopóki pani gospodyni go nie przyuważyła. Ale była radość! Uczta. Cała rodzina się najadła. Kot w nagrodę dostał dużą porcję mleka i nieskończone uwielbienie, a pamięć o nim – przetrwała do dziś, przez ponad siedemdziesiąt lat.
Pamięć zawodna jest, tę historię słyszałam kilka razy, czasem w różnych wersjach, różnych wariantach. W którejś z nich pojawiał się znowu zły Niemiec, któremu kot zwinął królika, a nie zająca, i którego ten hodował, i zaniósł polskiej rodzinie. Niemiec potem na koniu gonił kota i próbował go ustrzelić, ale kot był sprytny i uciekał. Dzielny kot. Bohaterski kot.
Jak było?… Nie wiadomo. Ale pamięć pozostała.
Kot, jaki był, może kiedyś wróci.
Kto wie.
Może zamiauczy właśnie pod Waszymi drzwiami.