Nadeszła pora po raz kolejny spotkać się przy herbacie/piwie/kawie lub jakimkolwiek innym napoju wyskokowym i pogawędzić chwilę o różnorakich czeskich ciekawostkach. Biorąc pod uwagę ostatnio opublikowaną listę najlepszych miast do życia i fakt, że Brno zajęło chlubną 43 na świecie, i 18 w Europie pozycję (przed Pragą czy Nowym Jorkiem!), dziś na ruszt wrzucam czeską wygodę i różne jej aspekty.
Brno jest sercem Europy. Podobno – a przynajmniej tak utrzymywał mój luby, nakłaniając mnie do przeprowadzki do tego głównego ośrodka układu krążenia kontynentu europejskiego. I chociaż do dzisiaj mam pewne wątpliwości co do prawdziwości powyższej tezy, w rzeczy samej żyje się tutaj całkiem przyjemnie. Podziwiać Brno możecie na załączym filmiku o mieście.
Szczególnie cenię sobie dobrą komunikację miejską, piękny widok na zamek i pobliskie pagórki, który roztacza się przede mną za każdym razem, gdy w pracy wyjrzę przez okno, a także uroczą okolicę, z której z powodu pogody jeszcze nie mogłam zanadto skorzystać. To tak tytułem wstępu, bo teraz będzie już prawdziwie polsko – post pełen narzekań i uszczypliwości. No dobrze – z jednym małym wyjątkiem na koniec.
Przebywając to tu, to tam, zarówno w Czechach, jak i w Polsce, jak sami wiecie, zauważam kilka różnic. Jedna z nich dotyczy wyglądu oraz tego, jaką ludzie przykładają do niego wagę. Już się z Wami dzieliłam przemyśleniami na ten temat w którymś z pierwszych postów – że nierzadko zdarza mi się czuć ubraną na wyrost; albo może raczej – zdarzało. Człowiek się rozleniwia i gdy nie ma się wokół siebie stada przypudrowanych kobiet na szpilkach, jakoś tak się o tej maskarze czy szmince rano zapomina… Ale to już inny temat; podsumowując: Czesi stawiają komfort na pierwszym miesjcu, a pełny makijaż i szpilki na pewno go nie zwiększają.
W ostatnim tygodniu dotarł do mojej świadomości jeden element, którego jednak chyba nie przetrawię: w biurach, w których obowiązuje określony dress code (na przykład zakazane są koszulki z prowokacyjnymi napisami!), ludzie przebierają buty: z tych „zewnętrznych” na te „wewnętrzne”. Słowem, gdy rano przychodzą do pracy, pierwsza rzecz, jaką robią, to ściągnięcie kozaków i założenie kapci.
Dosłownie.
Kiedyś koleżanka z pracy, śmiejąc się, powiedziała, że zakaz zmiany obuwia w pracy to chyba jedyna rzecz, która byłaby w stanie Czechów sprowokować do protestów. I być może był to tylko niewinny żarcik – ale kiedy w zeszłym tygodniu zobaczyłam koleżankę z pracy w biurowej kuchni z pluszowymi papuciami w gwiazdki na nogach, zrozumiałam, że coś w tym ewidentnie jest.
Wygoda ponad wszystko. Juhu!
Coś z tej prostej prawdy odnaleźć można również w sytuacji, w której biskupstwo Litomeric postanawia z niczego nic otworzyć własny piwowar z restauracją. I czerpać z niego zyski. Poczytać o szczegółach możecie sobie tutaj – i mimo, że być może troszkę podśmiechuję się z tej wygody ponad wszystko, czy nie jest przyjemnie dowiedzieć się, że przynajmniej gdzieś na świecie Kościół robi coś naprawdę fajnego za własne pieniądze, łącząc przy tym przyjemne z pożytecznym?…. 🙂
Tak więc w Republice żyje się wygodnie, przynajmniej w tych tradycyjnych aspektach życia. Jeśli bowiem chodzi o wirtualne pole, mam czasem wrażenie, że przekraczając południową granicę, cofnęłam się do dobrych lat ’00. Pewnie stwierdzicie, że narzekam, albo przesadzam, ale kiedy ostatnio odkryłam, że nie jestem w stanie sobie naładować konta na telefonie przelewem, gdyż mój bank nie znajduje się na liście bodajże sześciu banków obsługiwanych przez Vodafone, a ja w związku z tym muszę się osobiście udać np. do bankomatu, myślałam, że mnie coś trafi. Kiedy potem zaczęłam porównywać, o ile prościej, a przede wszystkim – taniej jest u nas kartę i Internet w telefonie zakupić, lamentom nie było końca.
Tak, Republika Czeska pozostaje póki co w dużej mierze offline. Być może kiedyś się z Internetem i nowoczesnością połączą, a ja wraz z nimi odzyskam dostęp do poczty w komórce.
Buziaki,
alfa.