Moi Kochani, nadchodzą wielkimi krokami Święta i podejrzewam, że czytamy się ostatni raz przed tym radosnym czasem. Z tej okazji dziś nie o Czechach, a o tym, co sprawia, że uśmiecham się na samą myśl o Wigilii, czyli poznańska Gwiazdka w krótkim przeglądzie postowym.
Siedząc od prawie dwóch miesięcy za granicami naszego pięknego/zwariowanego (niepotrzebne skreślić) kraju, zrozumiałam kilka rzeczy.
Język rzecz nabyta. Przychodzi tak łatwo, jak odchodzi. Polski miesza mi się z czeskim, i często czeszczę już tak, że sama nie wiem, jak powiedzieć coś po polsku – szczególnie, że język czeski okazuje się językiem dużo bardziej ekonomicznym – mało formy przekazuje więcej treści. Sztandarowym przykładem jest tutaj: „Mam žízeń” i polskie: „Chce mi się pić.” O ileż prościej i krócej jest mit žízeń!
Nie tęskni się za flagą. Ani za hymnem. Ani tym bardziej za idiotami z rządu. Tęskni się za małymi rzeczami: za ulicami, za widokiem z okna, za ulubioną hamburgerownią, za wspólnym wieczornym siedzeniem przy stole. Za aromatyczną i gorącą czarną herbatą, która smakuje tak, jak powinna, tylko w domu.
Święta – choć bywają tak uciążliwe ze względu na intensywność doznań rodzinnych – składają się z całego wachlarza małych, z pozoru nieistotnych, rytuałów. Wspólne pieczenie pierników – ach, ten zapach, który unosi się jeszcze przez kilka dni w całym domu! – , smażenie karpia, układanie łusek i sianka na powodzenie w nadchodzącym roku pod obrusem, ubieranie choinki (pomyśleć, że kiedyś tego nie znosiłam!), no i przede wszystkim – prezenty 🙂
Co szczególnego jest w poznańskiej Gwiazdce?
Po pierwsze, jest to Gwiazdka i jak sama nazwa wskazuje, zaczyna się, gdy na niebie zabłyśnie pierwsza gwiazdka. Nie wiem, niestety, jak to dokładnie wygląda w innych regionach, ale praca z ludźmi z różnych kątów Polski nauczyła mnie, że choć wydaje nam się, że Polska nasza jest bardzo jednolita, w rzeczywistości różnorodność jest zaiste wielka. Poznaniacy po prostu nie uświadamiają sobie tego, jak bardzo ich wymowa/zwyczaje/sposób bycia inny jest od standardu; ot, zwykły i standardowy etnocentryzm.
Po drugie, na stole pojawia się 12 postnych dań (to akurat niczym wyjątkowym nie jest, jak przypuszczam). Wśród nich oczywiście niezłomny karp (smażony, a potem dopiekany w cebulce) z szarym sosem z rodzynkami, tysiące pierogów (z kapustą i grzybami, ale nie zabraknie też kilku ruskich), kapusta z grzybami, ziemniaki (!), makiełki (makaron z… makiem i dodatkami) i makówki (dodatek od śląskiej części rodziny), zupy: barszcz z uszkami, grzybowa, rybna lub biały żur, groch z kapustą, śledzie, a na deser: kompot z suszu i makowiec. Na naszym stole nie może również zabraknąć kulebiaka (odziedziczony po Dziadku ze Wschodu): ciasta drożdżowego wypełnionego kapustą i grzybami, polanego grzybowym sosem.
Och. Zdaje się, że pisanie o jedzeniu „na głodnego” jest równie niebezpieczne, co robienie w tym stanie zakupów. Pisze się/kupuje zdecydowanie za dużo. Chociaż czas spędzony na jedzeniu (ewentualnie pisaniu o nim) nigdy nie jest stracony 🙂
Po trzecie, kolędy. Kiedyś z dziećmi prosiliśmy, by było ich jak najmniej!, bo tylko niepotrzebnie przeciągają czas oczekiwania na otwarcie góry prezentów spod choinki. Dziś doceniam ten dreszczyk emocji i wspólne cieszenie się sobą nawzajem – rodziną, która wyjątkowo: a. nie gada głupot (bo śpiewa i gadanie jest zabronione), b. nie ogląda TV, c. nie siorbie, nie mlaska i nie krztusi się. To chyba też ostatni taki moment, kiedy wszyscy razem, zebrani u stołu, śpiewamy. Trochę jak podróż w czasie do lat, kiedy wspólne śpiewanie było jedną z form spędzania czasu.
Po czwarte, Pasterka. I nie chodzi nawet o obrządek, o religię, a tym bardziej – o politykę (o ile oczywiście proboszcz nie rozpędzi się zbytio na kazaniu). Chodzi o to poczucie bycia razem, o wspólne kolędowanie, o uśmiechy, radość i celebrację chwili. Rzadko kiedy można tego doświadczyć.
Po piąte, ten moment, gdy późno w nocy zgasną w końcu ostatnie światła, a dom pogrąży się w ciszy. Słychać tylko oddechy śpiących. Czuć zapach choinki. W powietrzu wciąż jeszcze wibruje radość, a poczucie, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być, gdzie moje miejsce, ogarnia mnie, gdy przykładam głowę do poduszki.
To jest właśnie dom. Za tym właśnie tęsknię.
I pomyślałam, że dobrze sobie o tym przypomnieć, będąc daleko od niego.
Wesołych Świąt.
alfa