Czesi jako naród

Co mnie w Czechach denerwuje

EDIT: Uwaga! W sprzedaży mój pierwszy e-book: „Przewodnik po Czechach. Emigracja”! Jeśli myślisz o wyprowadzce do Czech, kup go już dziś i przygotuj się do wyjazdu!

Od jakiegoś czasu mieszkam w Czechach. Nie pierwszy raz zresztą. Wcześniej byłam tu na trochę ponad pół roku, teraz tak naprawdę leci już 4 miesiąc. I tak, ogólnie to zgadzam się, że Czechy są super, ludzie fajni, kraj świetny, dobra służba zdrowia, pomocna policja, mili urzędnicy i wszystko jest cacy. Tylko że to nie tak. To znaczy nigdzie nie jest wspaniale i różowo 24h/7. UWAGA: w Czechach też nie. Dlatego dzisiaj odważę się na krytykę i szczerze wyznam, co w Czechach mnie denerwuje, czego nie rozumiem i co jest… dziwne. Tak, dziś będę typową polską narzekaczką i ponarzekam sobie na Czechy.*

Paniska, „vy” i kij od szczotki

Tradycja szlachecka i wielkopańska wtłoczona do głów każe nam, Polakom, tytułować się „Państwem”. O ile ta forma grzecznościowa jest na tyle spowszechniała, że wydaje się normalna, na Czechach, nienawykłych do takiego traktowania, wrażenie robi. Prawdopodobnie może się to przyczyniać do postrzegania nas jako „paniska”, które połknęły kij od szczotki. Jednak to tylko forma grzecznościowa, która, owszem, pochodzi prawdopodobnie od panów i pań z rodów szlacheckich, ale dziś ze szlachtą niewiele ma wspólnego. Czesi używają prostej i wygodnej formy „vy”, która faktycznie życie ułatwia i nadęta nie jest. Natomiast to, co mnie w Czechach zszokowało i szokuje do dziś, związane jest właśnie z takim lekkim (?) nadęciem.

Czesi mianowicie przywiązują bardzo dużą wagę do tytułów naukowych. I nie trzeba do tego być profesorem czy doktorem. Wystarczy licencjat. Te tytuły wpisują we wszystkie, nawet najbardziej absurdalne, miejsca, w których pojawiają się ich nazwiska, a więc: adres na kopercie, nazwisko na skrzynce pocztowej, nazwie jednoosobowej DG, fakturze, ofercie wynajmu domku na wakacje, stopce w mailu, etc. Serio. Dlatego jeśli zamieszkacie albo pojedziecie do Czech i poznacie jakiegoś tubylca, a on z jakiegoś powodu da wam swoją wizytówkę albo zaprosi do domu, nie zdziwcie się, że przed imieniem i nazwiskiem na tejże wizytówce albo, dajmy na to, skrzynce pocztowej, zobaczycie tytuł naukowy. Choćby nawet był to tylko licencjat. Z życia wzięty i dla mnie przezabawny przykład tego zwyczaju: wynajmując pokoje w pensjonacie na kilka dni, komunikowaliśmy się z właścicielem, który każdy mail, w którym odpowiadał na banalne pytania o liczbę łóżek i obecność pościeli, podpisywał: „inżynier Novak”. (Nazwisko zmieniłam, ale forma pozostała taka sama:). Co najmniej jakby do policzenia łóżek potrzebował aż tytułu inżyniera…

Brak uważności i form grzecznościowych

To oczywiście skrót myślowy, bo formy grzecznościowe istnieją, ale są inne i w inny sposób używane. Rzadko na przykład spotykam się z mówieniem „Na zdrowie”, kiedy ktoś psiknie albo „Dziękuję” przy odchodzeniu od stołu. Ktoś psiknie i tyle. Ktoś zje, to odejdzie od stołu, i tyle. Mówienie w takich sytuacjach „na zdrowie” lub „dziękuję” to zwyczaje, które mam tak wyuczone, że często używam ich automatycznie, niezależnie czy jestem w Polsce, czy Czechach – i zdarzyło mi się już usłyszeć zdziwione pytanie, że komu właściwie dziękuję, bo przecież to ja ugotowałam obiad… 🙂 Czeskie formy grzecznościowe – w moim odczuciu – są krótsze i szybsze do wypowiedzenia. Czeski w ogóle jest językiem bardziej ekonomicznym i nie trzeba się namęczyć, aby jakieś zdanie wypowiedzieć. To chyba dlatego tak łatwo wchodzi w krew i później, będąc w Polsce, muszę się pilnować, by tych czeskich szybkich zwrotów nie używać…

Dziwne poczucie humoru

Tak, wiem, to jest absolutnie zrozumiałe, że Czesi mają własne poczucie humoru. I prawdopodobnie każdy naród ma jakieś własne dziwne żarciki, których osoby spoza ich kręgu kulturowego nie zrozumieją. Zapewne Polacy także śmieszkują w sposób absurdalny dla innych. Nie mniej jednak… nie śmieszą mnie czeskie komedie, w których żart polega na tym, że ktoś się przewróci. No bij mnie zabij, mnie to po prostu nie rozbawia. Rzadko kiedy śmieszą mnie żarty, które opowiadają między sobą Czesi. Zrozumiałam to dopiero niedawno. Problem polegał na tym, że przyjeżdżając do domu rodzinnego Lubego, który jest rodowitym Czechem, bardzo często czegoś nie rozumiałam, a w związku z tym – żarty mnie nie śmieszyły. Nie rozumiałam sensu niektórych słów, a przez to uciekał mi ich sens. Potem nastąpił taki moment w mojej nauce czeskiego, kiedy nadal sądziłam, że żartów nie rozumiem, że ucieka mi ich jakiś głębszy sens i dlatego mnie nie śmieszą. Dopiero niedawno zrozumiałam, że żarty rozumiem perfekcyjnie, a nie śmieszą mnie one – bo po prostu nie są śmieszne. Dla mnie, oczywiście. Cała reszta rodziny zazwyczaj zaśmiewa się do rozpuku. Często polegają na jakimś absurdalnym skojarzeniu albo wyobrażeniu. Pojawia się to też w filmach lub sztukach teatralnych: dziwne zestawienie osób i sytuacji, które dla mnie pozostaje właśnie takie: dziwne. Dla Czechów –  przezabawne. Cóż, co kraj, to obyczaj.

Czeskie piosenki?

Podobnie jak żarty, obecne w filmach i teatrze, także muzyka jest specyficzna. Luby często mi powtarzał, że nie lubi polskiej muzyki, bo jest bardzo przytłaczająca, pełna smutku, melancholii, rozpaczy. Nie mogę zaprzeczyć – coś w tym jest. Polacy lubią tarzać się w skrajnych emocjach, i o ile akurat nie słuchają disco-polo, to prawdopodobnie podcinają sobie żyły, słuchając depresyjnych pieśni. Czesi nie są jednak o wiele lepsi.

Po pierwsze, czasem mam wrażenie, że mają uczulenie na oryginalne wersje piosenek. To znaczy – wszystko przerabiają na wersje czeskie. Nie ma takiej piosenki, której nie prześpiewałaby Helena Vondráčková czy też Karel Gott. Zdarzyło mi się być świadkiem sytuacji, w której w radiu poleciała oryginalna wersja piosenki (co samo w sobie jest już dziwne), którą ja bardzo dobrze znałam właśnie w oryginale, a znajomy Czech doznał lekkiego zagubienia poznawczego i zdziwiony przyznał, że nie wiedział, że ta piosenka nie jest czeska. Temat czeskich coverów hitów, które na całym świecie oprócz Czech znane są w swojej oryginalnej wersji, w ogóle zasługuje chyba na oddzielny post, jest bowiem bardzo obszerny. Dość powiedzieć, że na Wikipedii znajdziecie osobny i bardzo długi artykuł poświęcony wyłącznie czeskim coverom piosenek z innych krajów… znajdziecie tam szereg znanych światowych twórców, których hity w Czechach znane są jako czeskie szlagiery. Nie wierzycie?… Dobrze, bardzo proszę, oto kilka z nich – ale nie mówcie, że nie ostrzegałam. Co się raz usłyszy, odsłyszeć już nie można!

Po drugie, styl czeskich piosenek (tych naprawdę oryginalnie czeskich) też ma w sobie coś specyficznego. To dość nieuchwytne, a ja nie jestem żadną specjalistką, aby mądrze się w temacie wypowiedzieć, ale z grubsza chodzi o pewien stan… nudy. Może to związane jest z tym, co Luby nazywa polskim ekstremizmem, czyli tym, że lubimy silne emocje, ale po tej polskiej karuzeli muzycznych uczuć, czeskie piosenki wywołują we mnie lekkie znudzenie. Zazwyczaj potrzebuję chwili wyciszenia i spokoju, zanim faktycznie ich słuchanie zacznie sprawiać mi przyjemność. Do tego, z całkowicie niezrozumiałych dla mnie powodów, jest bardzo wiele muzyki country! Skąd, jak, dlaczego – póki co nie mam pojęcia, ale może z czasem rozwiążę i tę zagadkę.

A czy Wy macie jakieś spostrzeżenia lub cechę, która Was w Czechach denerwuje? Dajcie znać! 🙂

Marta

*Wszystkie powyższe spostrzeżenia są subiektywne, a wpis w dużej mierze humorystyczny. Proszę go nie rozumieć jako krytyki totalnej Czech. Nie śmiałabym, choć Luby zapewne i tak obruszy piórka swej dumy narodowej 🙂