Kiedyś pisałam, że ten blog powstał, by zrozumieć przeszłość. Poznać, opisać, dowiedzieć się, zobaczyć jej ślady widoczne dzisiaj.
To było dawno temu. Sporo czasu upłynęło.
Ale pomysł nie zniknął. Z czasem jego sens stał się dla mnie jeszcze wyraźniejszy.
Nie jestem jeszcze do końca pewna, jak będzie wyglądał ostateczny efekt tego pomysłu. Projekt jednak jest. Znaleźć ślady, które widać i te, które przykrył kurz. Zobaczyć to, co byłoby oczywiste dla dziadków, pradziadków, babek i przodków, zobaczyć to, co dzieje się dzisiaj, ich oczami.
Ale żeby to zrobić, najpierw muszę poznać ich historie. Ich wybory, decyzje, spojrzeć na ich świat, ich oczami, moimi oczami, zrozumieć ścieżki, jakimi podążali, dokąd zmierzali, gdzie błądzili i dokąd trafili, co zrozumieli, czego się nauczyli. Zebrać historie. Opisać.
Zacznę najbliżej.
Niewiele jest takich domów. Ale to jest tak, że gdy w nim wyrastasz, wydaje ci się, że każdy jest taki, jak twój. Dom, który jest schronieniem, bo mieszkają w nim ludzie, których kochasz, ludzie, którzy przywitają uśmiechem ciebie i każdego, kogo w progi domu przyprowadzisz. Ludzie, których duch unosi się w murach jeszcze długo po tym, gdy je opuszczą. Dom, jakich mało i dom, który jest skarbem, który w tobie świeci, który uważasz za najoczywistszą oczywistość, dopóki nie zauważysz, że inni go nie mieli.
Było ich dwóch. Starszy i młodszy. Ojciec surowy, ale sprawiedliwy. Zawsze wiedzieli, dlaczego i za co obrywali. Matka była inna – jej ręką z morką szmatą, która waliła gdziekolwiek i jakkolwiek, wzbudzała w chłopcach strach jeszcze wiele lat po tym, gdy przerośli i rękę, i matkę. To jednak nie było częste. W domu przecież zazwyczaj się rozmawiało, tłumaczyło, wyjaśniało. Matka wierzyła, że siła rozumu i serca jest zdecydowanie silniejsza niż strach.
Wpoili im poczucie prawości. Sprawiedliwości. Gdziekolwiek nie zawitali, to im zawsze już towarzyszyło. No i jeszcze gdzieś pobłyskiwała wolność, to poczucie, że kiedyś, gdzieś, w końcu na nich czeka. Rano matka budziła, a wstawaniu towarzyszyło włączone radio. Z Bydgoszczy, bo z rana puszczali dobre kawałki. Jeśli zagrali coś naprawdę dobrego – to musiał być dobry dzień. I nie był straszny nawet potwór z szafy, którym straszyła niegrzeczne dzieci pani z przedszkola.
Dorośli szybko. Szybciej, niż rodzice tego oczekiwali. Ale to już tak jest, że dobre umyka za szybko, nawet jeśli w trakcie się dłuży. Na końcu i tak żałujesz, że już minęło.
Wieczorami szumiało radio. Wolna Europa. Dziadek słuchał. Między trzaskami podobno wysłuchiwał i wyłapywał strzępki prawdy. Bo prawda była towarem deficytowym i nikt za wiele jej nie miał. Sklepy były puste, i ludzkie serca też bywały puste. A radio niemieckie, które z powodzeniem odbierało na falach średnich, podawało dobrą pogodę. Była z jakiegoś powodu dużo bardziej wiarygodna niż ta lokalna.
W wakacje nigdy bez radia nie jeździli. Towarzyszyło im gdzieś zawsze, grało w tle, szumiało, gdy brakowało słów, grało, gdy spali.
Bracia nie byli tacy sami. Starszy przepełniony ideałami, nie rozumiał, dlaczego inni nie są tacy, jak on. Nieskażony nieprawością, nie rozumiał, jak ludzie mogą, jak to się dzieje, dlaczego świat staje na głowie. Poczucie niezrozumienia i bezsilności czasem go podłamywało, ale też napełniało złością i niezrozumieniem ludzi o innych poglądach.
Młodszy też był idealistą. Tak samo jak starszy brat, wierzył w lepszy świat, ale wierzył inaczej, a brak zrozumienia i lekceważenie nieraz ich poróżniło – mimo tego, że w gruncie rzeczy oboje nieśli w sobie ten sam dom.
Świat się zmieniał. W końcu doczekali się wolności. Radio Wolna Europa przestało grać, chociaż prawda nadal pozostała towarem deficytowym. Pojawiły się jednak inne radiostacje, związane z nimi, związane z Solidarnością, związane z ludźmi.
To było jak objawienie. Poczucie szczęścia. Radość, wolność i to nieskończone, wszechmocne uczucie, że wszystko jest możliwe, że wszystko – jeszcze przed nimi. Do radia trafili trochę przez przypadek, trochę, bo od zawsze to radio, media, gdzieś w tle im towarzyszyły.
Radio. Miejsce, które w nowym świecie promieniowało zmianą, wolnością i radością życia. Młodzi ludzie, którzy wierzyli, że mogą wszystko, czego tylko zapragną, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki. A dzięki muzyce duch podróżował i przenikał szybciej i dalej. Lutowanie kabelków i montowanie programów urosło z przyziemnych prac do rangi czynności niemal świętej.
I jest do dzisiaj. Oboje są dzisiaj dorośli.
Wolność w końcu nastała.
A radio nadal gra. Już nie Wolna Europa, już nie Solidarność, chociaż deficyt na prawdę niestety nadal jest aktualny.
Czasem włączam i słucham.
To taki dobry sposób na to, gdy jestem daleko – by znowu poczuć się, jak w domu.
*pierwszy z serii wpisów o przodkach. Aluzje co do osób będą zrozumiałe tylko dla tych, którzy ich znają. Nie wszystkie wydarzenia opisane w tej serii są udokumentowane, bo część oparta będzie na moich wspomnieniach, opowieściach i powiastkach rodzinnych. Dla nieznajomych – gratka być może ciekawej opowieści. Dla bliskich – zagadka dotycząca ich własnej przeszłości.