Czeska kultura, Kuchnia czeska

Czeskie picie

Trochę wody w Warcie zdążyło już upłynąć od ostatniego postu. Wiele się dzieje, zmiany pędzą i aż ich myślą dogonić nie mogę. Wiele wskazuje na to, że już za miesiąc… ale nie zapeszam. Dziś na tapecie picie. Tak, picie. Czeskie picie.

Dlaczego o piciu?

Bo to kolejna sfera, w której uwypuklają się różnice.

Co robicie, kiedy napadnie Was chandra? Kiedy na świecie jest szaro i smutno, a wokoło nie dzieje się nic bardziej pasjonującego niż kot goniący za własnym ogonem?

Otóż na przykład ja, jak całkiem spora część moich rodaków, zaparzam herbatę. Zaparzam herbatę, a właściwie to herbatę w ilościach hurtowych, na dzbanki i w taki sposób właśnie ją pochłaniam. Herbata jest bowiem dobra na wszystko: na smutki, na lęki, na niestrawność, a już w ogóle najlepsza jest z czekoladą. Albo z jajecznicą. Albo z chlebem. Ewentualnie do obiadu. No dobrze – nie oszukujmy się, herbata jest najlepsza do wszystkiego. Kropka.

czeskie_widoczki

Spróbujcie się jej jednak napić w Czechach.

Zdziwione spojrzenia. Zaniepokojenie. Troskliwe pytania: „Źle się czujesz?”

A jeśli już naprawdę chcecie wywołać konsternację na twarzy kelnera, spróbujcie zamówić herbatę w hospodzie. Kiedy dokonał tego mój ojciec, kierowca, który jako jedyny z towarzystwa nie mógł zamówić, jak człowiek, piwa, kelner wyciągnął skądś (spod lady? z zapomnianej szafki? z piwnicy?) paczkę herbaty w torebkach, która pamiętała chyba jeszcze czasy słusznie minione i takąż właśnie warstwę kurzy na sobie nosiła. Čaju się jednak napił.

Herbata w Polsce odgrywa niebagatelną rolę. W Czechach – nie. Po prostu.

Czeskie picie

Co więc Czesi piją, np. do obiadu?

Znacie przecież dobrze odpowiedź na to pytanie: piwo.

Piwo jest tanie, piwo jest dobre, piwo jest zdrowe. Więc po co komu ta herbata?…

Piwo

Czeskie piwo jest trochę słabsze procentowo od polskiego, a jego moc wyraża się w stopniach. Mamy więc dziesiątkę, jedenastkę, dwunastkę, trzynastkę… Dwunastka siłą dorównuje 4-5%, czyli średnio tyle ile januszowe Tyskie. Co ciekawe, słowo pivo pochodzi ze starosłowiańskiego i oznacza napój, który piją wszyscy; ten najbardziej popularny. W Czechach ta nazwa w ogóle nie straciła na aktualności.

Najlepsze jest oczywiście točené, czyli z kija oraz w hospodach, które mają małe lokalne browary – wtedy wiemy, że jakość jest najlepsza. To oczywiście czuć. Wielu jednak smakuje też w zwykłym Koźle z butelki. Polecam Waszej uwadze Piwną Kompanię – tam poczytacie więcej i szerzej o tym złocistym trunku.

Co do wskazówek praktycznych, nie próbujcie nigdy, ale to przenigdy zamawiać piwa z sokiem. Koncept ten, uknuty w swej przebiegłości przez jakiegoś zaradnego Janusza, nie zawitał jeszcze za naszą południową granicę – być może dlatego, że tamtejsze piwo jest na tyle dobre, że żadnym sokiem (a właściwie – syropem owocowym) zaprawiać go nie potrzeba. Jeśli więc go w takiej konstelacji zamówicie, może się okazać, i to wcale nie jest żart, że zdumiony(a) do granic kelner(ka) przyniesie Wam kufel pięknego złocistego piwa, a w szklance obok – zwykły sok owocowy. Być może nawet zostanie przy Was i popatrzy, w jaki to cudny i dziwny sposób macie zamiar oba trunki połączyć i wypić.

Kofola

No dobrze, jak już siedzicie przy stole w hospodzie, nie macie akurat chęci na piwo albo po prostu jesteście kierowcami – co wtedy? Wtedy zamawia się Kofolę.

Kofola to w Czechach instytucja. Coś jakby połączenie naszej Hop-Coli, soczku Tymbark i musztardy stołowej w jednym – mam oczywiście na myśli stare, wszystkim znane i wciąż lubiane marki.

Kofola sama w sobie jest dość specyficzna w smaku, niemniej jednak dobra. Jej niewątpliwą zaletą jest fakt, że jest znacznie mniej słodka od popularnej Coca-Coli; jest również dostępna niemal w każdej najmniejszej hospode na rogu. I wbrew temu, że osobiście jestem przeciwniczką napojów gazowanych tego pokroju ze względu na paskudny skład, Kofola naprawdę stanowi wspaniały napój w upalny dzień, kiedy zajedziecie na rowerze do małej hospudki przy ścieżce rowerowej. Szczerze polecam.

Co jeszcze dobrego można w Czechach wypić?

Wino

Niewątpliwie silną pozycją jest wino – ale wino stanowi całkowicie osobny temat, o którym kiedyś napiszę więcej. Dość powiedzieć, że jest naprawdę przednie, a jeśli Wasz los zawiedzie Was kiedyś na Morawy, szczerze polecam udać się do najbliższej vinoteky. Można tam zakupić przedniej jakości szlachetny trunek za stosunkowo niewielką cenę. Wina morawskie, których hodowlę Morawianie częściowo odziedziczyli po Rzymianach, a w nieco bliższych czasach, po Austriakach, zaskakują smakiem. Zaskakuje też prostota. Wino – które mnie nie kojarzy się raczej z napojem powszechnym i najtańszym – tam pije się po prostu. Co to znaczy? W praktyce przekłada się na to, że nie wydaje się dodatkowych trzydziestu złotych na opakowanie, czyli markę i butelkę – w vinotece wino kupuje się w plastikowych butelkach, które dostępne są oczywiście na miejscu i których pojemność to 1,5l. Taka oto butelka dobrego wina potrafi kosztować nawet 7zł. A teraz idźcie do najbliższego monopolowego na Waszej dzielni i sprawdźcie ceny dobrego wina.

*Inną rzeczą, że wino w szklanych, eleganckich butelkach także jest oczywiście dostępne. Chodziło mi o pokazanie tendencji.

Svařák i burčák

Kolejną popularną odmianą wina jest tzw. svařák, czyli po naszemu grzaniec. To całkiem popularny napitek, który w okresie zimowym, a zwłaszcza przedświątecznym zakupić można na większych placach w centrum miast.

Jeśli natomiast zajrzycie do Brna lub okolic na końcu lata lub początku jesieni, natraficie na jeszcze jedną lokalną specjalność, a mianowicie – burčák. To specjalny napój, który winem jeszcze nie jest, choć mógłby nim zostać, gdyby zostawić go w spokoju. Burčák to częściowo sfermentowany moszcz z winogron: lekko kwaskowy, wciąż fermentujący, a więc gazowany i całkiem słodki napój, który łatwo wchodzi i jeszcze szybciej uderza do głowy. Szczerze polecam; ale przygotujcie sobie zawczasu czas następnego dnia, by odpocząć w trakcie przeżywania kaca-giganta.

Tak więc: na zdrowie!

I do kolejnego napisania.

alfa