Bez pamięci, Myślodsiewnia

Jacy są Polacy: totaliści

Tematów  jest zaiście wiele. Sama nie wiem, od czego najlepiej zacząć.

Może po prostu od początku.

Mamy najgorętsze lato od wielu lat. Najgorętsze pod względem temperatur – ale także tego, co się wokół nas dzieje.

Tysiące ludzi zmierza nawet w tej chwili, kiedy ten tekst piszę – a być może ktoś z Was to czyta – w stronę Europy.  Na tratwach, w ciężarówkach, w pociągach – w samolotach! I nie, nie jest to żadne science-fiction – autentycznie zdarzają się przypadki ludzi, którzy zakradają się do wszelkich niedostępnych i nieodpowiednich dla pasażerów miejsc, by za wszelką cenę dostać się do bogatych krajów…a potem spadają, zamarznąwszy w przestworzach, z wysokości bagatela kilkunastu kilometrów.

Po drugiej stronie muru temperatura jednak także rośnie. Coraz więcej tych, którzy buńczucznie podnoszą głowy, wygrażając pięścią wszystkim, (wyjątkowo) niezależnie od koloru skóry, za to każdemu, kto ośmieli się mieć inne zapatrywanie na sprawę niż oni. Ot, totaliści.

Kwestia emigracji

Kwestia jest paląca (dlaczego: polecam tekst Ziemowita Szczerka); mnie co więcej interesuje również ze względu na to, że już niedługo dołączę do grona emigrantów/imigrantów/ekspatów (niepotrzebne skreślić) i rozpocznę własną epopeję przekonywania innych, że polskość wcale nie taka straszna.

 

Wielkopolskie pole.
Wielkopolskie pole.

No właśnie – a jaka?

Jadąc szerokimi bezdrożami pociągiem klasy studencko-robotniczej, wśród dziesiątek innych pasażerów stłoczonych na niewielu metrach kwadratowych trzech lub czterech wagonów, uderzyła mnie pewna odkrywcza myśl: Polacy są totalistami.

Co to znaczy?

Nie istnieją dla nas odcienie szarości.

Nie ma ludzi; są święci, których powinniśmy czcić lub zdrajcy, dla których jak najszybciej powinno się przywrócić karę śmierci.

Nie ma ładnych krajobrazów: są niesamowite widoki, których nie ma nigdzie na świecie (Tatry! Mazury! Polskie morze!) albo rudery, z których wszyscy uciekają (wpiszcie dowolną brzydotę z Waszej okolicy; jestem pewna, że taką macie).

Nie ma smacznych potraw: są najlepsze na świecie polski chleb i schabowy jak u mamy albo ohydnie tłusta i niezdrowa kuchnia, która niczego innowacyjnego jeszcze światu nie przedstawiła.

Nie ma jako takiej telewizji, radia i prasy: jest najwspanialsza i wszędobylska TVP/TVN/Polsat (niepotrzebne skreślić) albo zdradliwa i szmatława telewizja pełna kłamców, którym płacą obce wywiady.

Nie ma średniej klasy pociągów, którymi podróżują obywatele średnio bogatego kraju: są albo superszybkie pociągi i wspaniały kraj, który jest już prawie najbogatszy w Europie albo ledwo niemiecko-rosyjskie kondominium, które jeszcze nawet z klęczek nie wstało.

Nie ma szarości.

Morskie Oko.
Morskie Oko.

Jest czerń i biel. Ale głównie jednak czerń, bo prócz uogólnień, uwielbiamy jeszcze marudzić i wynajdywać dziury w całym! 🙂

Taka oto myśl mi zaświtała, kiedy, obserwując pola i lasy, dochodziłam już do wniosku, że nasze społeczeństwo absolutnie zgłupiało, dając się nabrać na nacjonalistyczne obiecanki i zachcianki i nie myśląc, jak przykre/niebezpieczne może mieć to konsekwencje.

A potem właśnie dotarło do mnie, że ludzie oceniają totalnie: nie umieją stwierdzić, że część rzeczy dokonanych przez władzę jest sensownych i dobrych, a znowu inne – nie powinny mieć w ogóle miejsca, bo są przesycone głupotą.  W Polsce nie ma i nie będzie premiera, który zyska ogólną cześć: zawsze znajdzie się coś, co mu się nie uda, i to go właśnie pogrąży.

To upodobanie do pisania czarnych scenariuszy i użalania się nad sobą jest poniekąd bardzo męczące. Tak męczące, że wielu nie starcza już potem energii na żadne działania.

To mnie często bardzo uderza, gdy jestem w innym kraju – a szczególnie w Czechach. Tam czas – i ludzkie rozumowanie – płynie zupełnie inaczej. Ale o tym – kiedy indziej.

Ciao!

Wielkopolskie pole vol.2